Największy sukces odniósł Baranek Shaun. Ujawnij się baranku! Dziś podsumowanie Jesiennej Ligi Maratońskiej (by Robs). A na koniec zapowiedź konkursu z nagrodami, całkiem jak w telewizji.
Wpisało się 48 „osób”, co oznacza trochę mniejszą liczbę ludzi, bo niektórzy mieli do wpisania po dwa biegi. Baranek Shaun poprawił życiówkę aż o 47 minut! Kolejne miejsca – poprawka więcej niż o kwadrans – zajęły kobietybiegaja.pl (20:36), rogal (17:51), który zresztą uznał to za wynik poniżej oczekiwań i cze-cza (15:44).
Całość wyników ligi znajdziecie TUTAJ.
Ja też zostałem liderem – klasyfikacji na bieg najwięcej minut oddalony od życiówki. Moja strata w Krynicy to 59:46, ale było to o tyle zgodne z oczekiwaniami, że to miał być treningowy maraton. Przy okazji okazał się też zabójczym dla moich marzeń o dobrym starcie w Warszawie. I poprawki w Poznaniu też nie zaliczyłem.
Zostałem na drugi rok w tej samej klasie. Powtarzam rok. Nie będzie w przyszłym roku wyprawy w nieznane, na ziemie poza 42 kilometrem, przymiarki do Rzeźnika albo Biegu Siedmiu Dolin. W przyszłym roku będzie trening pod maraton.
Konkretnie siedem treningów w tygodniu, a może osiem. Zaczynam to na próbę już od dziś, jeszcze przed listopadowym roztrenowaniem.
Tu dla zwiększenia dramaturgii zdjęcie Dwóch, którzy poprawiają życiówki w maratonie regularnie jak dwa szwajcarskie Garminy i Jednego, który ich na te życiówki w Poznaniu prowadzi. Wszyscy właśnie wyprzedzili Tę, która Je i Biega.
Od lewej: żona Scotta Jurka, Ziggi, Tomik i Johnson na czele.
Z moimi siedmioma-ośmioma treningami w tygodniu nie zwariowałem i nie zamierzam na okrągło biegać, bo to tylko prosta droga do zabiegania. Zostaję przy pięciu treningach biegowych, ale oprócz tego dwa albo trzy razy w tygodniu poświęcę 15 minut na wzmacnianie. Nie do znudzenia, że brzuszki, grzbiety i po trzech treningach czwarty odfruwa mi jak gołąb na dachu. Różnie. Wyciągnąłem spod łóżka gymstick (pamiętacie taki kijek z gumkami, który pokazywałem kiedyś na zdjęciach?). W szafie trzymam bardzo oporującą taśmę Thera-Band. Pod łóżkiem jest też karimata do brzuszków i grzbietów, chociaż grzbiety wolę robić na łóżku, proszę Moją Sportową Żonę, żeby mi usiadła na nogach, a sam wysuwam w leżeniu przodem tułów poza łóżko i wykonuję ruchy góra dół.
Teraz spróbuję jeszcze w Biegu Niepodległości sięgnąć do kapelusza i zobaczę, co z niego wyciągnę – królika albo dwie białe kule i jedną czarną. Ale myślami jestem już przy następnym sezonie.
W ten weekend nie pobiegałem zbyt porządnie. W sobotę nagrałem się do syta w tenisa stołowego i badmintona, mieliśmy korporacyjne mistrzostwa. Tenis stołowy to chyba największa nieodwzajemniona miłość mojego życia. W pierwszej rundzie wpadłem na późniejszego mistrza. I co z tego, że mistrz nie oddał nikomu nawet seta, a ja byłem jedynym, który miał setbola (a nawet trzy setbole, bo prowadziłem w secie 10:7)? Odpadłem do bocznej drabinki. Jestem w ping pongu mistrzem przegrywania.
O dziwo lepsze miejsce zająłem w badmintonie, w którego nie grywam co tydzień, tylko raz do roku na mistrzostwach korporacji. Jak rozejdą się nasze drogi nie będę chyba grał w ogóle.
W niedzielę też nie było usystematyzowanego treningu, bo byłem Panem Profesorem od Biegania. Paweł Januszewski zaprosił mnie w roli wykładowcy na kurs instruktorski, ten sam, który kilka lat temu kończyłem. Żeby ktoś nauczył ich nie o obozach wysokogórskich, z którymi się nigdy nie zetkną, ale o tym, co im się naprawdę przyda przy tym boomie na bieganie – jak to się Januszewski wyraził. Ponieważ niezbyt dobrze się czuję z wysokości katedry, wcieliłem się w 45-letniego amatora, który chce się przygotować do pierwszego maratonu i wspólnie układaliśmy mi trening. A potem wybiegliśmy w teren na siłę biegową i kilka dziwnych ćwiczeń.
Dzisiaj biegania nie było również – tylko zabawa ze sztangą pod postacią gymsticku – bo walczyłem z ostatnimi poprawkami do tekstu o normalsach (będzie w czwartek w DF nr 1000). A potem szybko musiałem się brać za sylwetkę Przemysława Gintrowskiego. Grywaliśmy te kawałki z Dzikim na gitarach w czasach, kiedy nie grywaliśmy w ping ponga.
Na koniec zapowiedź konkursu. Zwrócił się do nas Halls, że chciałby ufundować atrakcyjne nagrody na konkurs dla blogowiczów. A my pomyśleliśmy, że to fajny pomysł, bo blogowicz też człowiek i lubi coś wygrać. Zanim korporacja pomyśli, że uzyskaliśmy dzięki temu korzyść finansową, wyjaśniam, że nie.
Jest więc do wygrania 10 zestawów: czapka, saszetka, bidon, opaska na rękę i pulsometr. Pytanie poza konkursem: którego z elementów nie ma na obrazku 😉
Konkurs zostanie przeprowadzony W NAJBLIŻSZY CZWARTEK O GODZINIE 19.00. Pod blogiem będą pytania, pierwsza prawidłowa odpowiedź to wygrana. Może baranek znów wygra i się nam ujawni?
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.