Niepisaną tradycją Wigilii stało się, że rano jedziemy całą góralską rodziną do Spytkowic na narty. I że potem z tych nart wracam biegiem. Kombinacja Beskidzka, jeśli ktoś pamięta ten termin: narty zjazdowe plus bieg ze stoku do domu.
Tym razem przygotowałem się lepiej niż dwa czy trzy lata temu. Wtedy Luboń Wielki, góra nad Rabką, systematycznie mi się oddalał zamiast przybliżać i wylądowałem po jakichś trzech godzinach w miejscowości Sieniawa bez grosza, bez telefonu; busiarz zabrał mnie autostopem i dowlokłem się do domu.
Teraz wkułem mapę na pamięć i umówiłem się ze szwagierką Sabiną (naprawdę wróciła do biegania, dziś wbiegła nawet na Krzywoń, a kiedyś musiała tam podchodzić), że odbierze mnie z zakopianki. Poleciałem przez Rabę Wyżną i Rabską Górę, fajne tereny do biegania, bo względnie płaskie grzbiety, szkoda, że za daleko dla obozowiczów. Nad głową depresyjnie huczał halny, musiałem podgłośnić „Ciemno prawie noc” Joanny Bator. Dobra książka, łapie za serce. Wszystkie książki są teraz o mnie. Kiedyś już tak było. Gadaliśmy wtedy z Dzikim, że wszystkie filmy są o nas – bo w każdym filmie była rozpadająca się rodzina i lepiej albo gorzej radzący sobie z tym facet.
Teraz w każdej książce jest miłość i śmierć. Dzieci. Albo katastrofa.
Na grzbiecie naprzeciw Krzywonia zacząłem słuchać „Gwiazdozbioru psa”. Ściągnąłem sobie to dzień albo dwa przed śmiercią Jaśka. Taki impuls, bo Moja Sportowa Żona mówi na mnie „pies”. A może przeczucie – książka jest o świecie po katastrofie ludzkości, po śmiertelnej epidemii i o tym, jak główny bohater usiłuje ułożyć sobie życie, jakie znał przedtem. Moje życie się nie zawaliło, tylko jest w nim teraz dziura. Co można zrobić z dziurą w życiu?
Ten grzbiet – Krzywoń II – to odkrycie sezonu. W lecie na obozie biegowym robiliśmy trening krosu aktywnego w formie meczu piłki nożnej na zboczu. Jedna bramka jest wyżej, druga znacznie niżej, dzięki czemu cały czas grzeje się pod górę albo na dół. Tyle że nie zdołałem znaleźć dobrej łąki; ta na której graliśmy była nierówna, porośnięta wielkimi kępami traw i okolona ostami. Łąka Krzywonia II jest idealna.
Przez tydzień zrobiłem sześć długich wybiegań, w większości półtoragodzinnych. Sama wytrzymałość, maksymalnie konsekwentna podbudowa pod sezon wiosenny. Tempa absurdalnie wolne, widać zresztą na Garmin Connect. Pilnuję tętna, żeby utrzymywało się w przedziale 145-155.
Pobiegałem po Dolinie Chochołowskiej, bo raz że ciągnęło mnie w Tatry, a dwa chciałem zobaczyć skutki halnego. Tatry piękne, jak widać, ale bieganie było w sumie przygnębiające – jakby zrobić sobie trening w tartaku. Nie ma celniejszego określenia niż banał, że wiatr łamał drzewa jak zapałki. Bo wiatr łamał drzewa jak zapałki.
Nieopodal domu rodzinnego MSŻ sąsiedzi kupili sobie psa. Jest standardowo wrogi, podbiegający, szczekający, szczerzący, zmuszający do przejścia w marsz. Nie reaguje nawet na postraszenie, że się rzuci w niego kamieniem. Muszę tu przyznać, że wielkomiejskie psy już się do biegaczy przyzwyczaiły, a może przyzwyczaili się ich właściciele i nauczyli je spokoju. W miasteczku Rabka niestety pies nadal rządzi.
Ponieważ biegam teraz z telefonem spróbowałem wyszukać aplikację na psy. Jest „odstraszacz psów”, ale na Androida. Na IOS są tylko różnego rodzaju gwizdki, które mają zadziałać na psa. Ale nie wiadomo jak – wprawić w osłupienie, przyjazny nastrój czy wystraszyć. Będę eksperymentował w tygodniu. A może Wy coś znacie?
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.