Może nad morze? – zapytała Moja Sportowa Żona i spojrzała tymi sarnimi oczami, a od tych sarnich oczu zobaczonych na zaśnieżonej polanie pod Luboniem Wielkim w spontanicznym odruchu mięśnia sercowego nadałem jej ksywkę Sarenka.
Nawet jeśli ten dialog w istocie był nieco inny, z wyliczaniem, kto miał w te wakacje swoje jeziora i swoje góry, a kto swojego morza nie miał, nawet jeśli nie było tych spojrzeń, bo wzrok utkwiony w szosie przed nami, bo rozmawialiśmy w samochodzie wracając z Rabki do Warszawy, nawet jeśli naprawdę wyglądało to trochę inaczej, to ja to tak zapamiętałem w mięśniu.
No to dobra, jedziemy nad morze. Na trzy dni. Tydzień w Newsweeku kończył mi się w czwartek, bo drukarnia nie pracowała w sobotę z powodu święta Matki Boskiej Zielnej Bodajże, czyli musiała wydrukować numer w piątek, więc my go musieliśmy zamknąć do czwartku. Wymagało to większej spinki w tygodniu, więc tylko mogłem się cieszyć, że mam regenerację po obozie. Ale otwierało niespodziewaną perspektywę dokończenia wakacji na plaży. Zwłaszcza, że pogoda jak drut, wiem, bo pisałem o upałach i synoptycy zapowiadali front dopiero na poniedziałek (dziś), a i tak nie wiadomo, czy nie odbije się od masywnego, wschodnioeuropejskiego wyżu.
Znaleźliśmy ostatnie chyba miejsca noclegowe na Mierzei Wiślanej, w Sztutowie. Mierzeja to odkrycie sezonu, nie trzeba przebijać się przez Trójmiasto ani Obwodnicę Trójmiasta, jest dobre dwie godziny bliżej niż do naszej Jastarni albo Łeby. A przynajmniej Rybackie Kąty mają swój urok. W piątek dobiegłem tam plażą częściowo po suchym, częściowo po mokrym piasku – czyli trening siły biegowej. W sobotę bieganie po lesie odcinek pierwszy i odcinek drugi przedzielone wywrotką, po której wyłączył mi się Garmin. Na uszach „Zły” Tyrmanda, czytałem, kiedy Jasiek miał tyle miesięcy, co Mały Yoda, ale mało pamiętam. Niezłe; godzimy się na pewną umowność przestępczości i po zaakceptowaniu tej konwencji wychodzi norweski kryminał z nostalgią odbudowywanej Warszawy.
A w sobotę marzenie niewymarzone wtedy pod Luboniem ani długo długo potem – wspólne bieganie z MSŻ po plaży, Małego Yodę zostawiliśmy z córką 6klasistką, kopał w piachu jak najęty.
Jak plaża, to parawany. Czytałem sobie o parawaningu leżąc na ręczniku. Jaka to piękna kalka socjologiczna: Polacy tacy zamknięci, ksenofobiczni, fanatycy grodzonych osiedli, głosują na PiS, nikomu nie ufają, od wszystkich się grodzą murem no i na dowód tego odgradzają się od innych parawanami na plaży. Jak się to wpisuje w moje własne uprzedzenia do miłośników plażingu. Uważam, że trzeba mieć w sobie strasznego słonia, żeby największą rozkosz znajdować w spędzaniu całego urlopu na plaży i niepodejmowaniu większego wysiłku niż doczłapanie się do baru z piwem i frytkami z serem, żeby bardziej utyć. Nic tylko zrobić sobie z parawanu sztandar i napisać dużymi literami „Precz”.
Ale czy to nie jest zbyt łatwe? Parawan by się nam przydał zwłaszcza w piątek, bo chyba szedł jakiś niezapowiedziany prąd, że dawało się przeżyć tylko płasko przy ziemi. Wyżej urywało głowę i zmuszało do założenia koszulki. W sobotę i niedzielę dałby nam więcej spokoju, bo chociaż wiało mniej, to nie dało się porzucać frisby. Za to ja po długim wybieganiu dałem radę wejść na chwilę do wody; muszę być naprawdę rozgrzany.
Najgorsze są parawany wokół głowy. Kiedy jesteś tak ograniczony własnymi stereotypami, że patrzenie na świat nie jest ci w ogóle potrzebne.
Mały Yoda do wody ośmielił się dopiero w niedzielę (chociaż oczywiście w piątek ruszył do wody jak ćma do światła, a po pierwszej fali uciekał jak poparzony). Trenował krok biegowy na mokrym piachu. Praca ramion nie najgorsza.
A kto pamięta z jakiej piosenki jest tytuł odcinka? Ja miałem wtedy mniej więcej tyle lat, co córka 6klasistka.
jacekmiron
2015/08/17 22:50:24
„Telefony” Republika.
Album „1991” wydany w 1991 r. Ale to już musiałem sprawdzić w goglach 🙂
–
jacekmiron
2015/08/17 23:00:08
Ale tak w ogóle to piosenka gdzieś tak z początku lat 80-tych i teraz mi się zgadza z wiekiem Córki 6klasistki.
–
kwasnaali
2015/08/18 01:16:01
Tytułu nie poznaje bo w latach 80 u nas był tylko magnetofon szpuliwy, na ktorym odsłuchiwaliśmy rodzinnie kabaret ze słynnym pytaniem do Genowefy Pigwy: „czy Pani jeszcze moze…. Nam powiedzieć..”
To Laskowik. A w bieganiu cienizna… Rozumiem gdy matki mówią nie mam czasu, trening o 23 to tylko człapanie rężną drogą do łóżka. To moze deskę chociaż? 30sek zalicza? Mały Yoda Duży chłopczyk:)
–
1andrzejkociolek
2015/08/18 07:50:58
Parawany to jeszcze nic. Nad jeziorem wokół, którego biegam jest pole kempingowe i nie da się teraz biegać, bo każdy najmniejszy namiotowiec musi ogrodzić swój teren na minimum 100 metrów wokół namiotu taką plastikową taśmą, żeby każdy wiedział że to jego teren i wara! Maskra jakaś…
–
jerzman
2015/08/18 09:53:45
Wiesz dobrze trenerze, że mieszkańcy grodzonych osiedli najczęściej głosują na PO i Komorowskiego( Forty Bema, per example, 80/20 na Myśliwego w drugiej turze ostatnich wyborów), ale pewnie Ci to nie pasowało do tezy:)
Pozdro!
–
mksmdk
2015/08/18 11:23:39
Ja też -jak ok123 (dzięki za polecenie )- spędzając wakacje czytałem sobie książkę „DYSFORIA. PRZYPADKI MIESZCZAN POLSKICH” Marcina Kołodziejczyka (pycha!!!)
Z perspektywy włoskiej plaży świetnie się ją czyta i jest o Nas. Śmieszno i straszno.
Kalka socjo. dot parawaningu jest wyjątkowo wg mnie słaba (kto to wymyśla?)
bo parawan to przede wszystkim – niezbędny element plażowicza spotykany na wietrznych plażach m in. Bałtyku południowego.
Moim zdaniem temat wymyślony w mediach idealny na sezon letni.
(w zeszłym roku były m. in. nieznośne dzieci na plażach niepozwalające wypocząć „dziennikarce” )
Mówię to ja MKS który w ostatnich 15 latach zużył 3 parawany, 4 parasole oraz kilkanaście mat słomianych.
–
wojciech.staszewski
2015/08/18 20:49:23
No właśnie, stereotypowy leming mieszka na grodzonym osiedlu. Kalka z parawanami się sypie
–
pict
2015/08/20 08:24:19
Kurcze, też myślałem, że parawany są po to żeby osłonić się od wiatru…
–
kamilmnch1
2015/08/20 22:50:05
Gdzie jest Dziki?
–
karol826
2015/08/21 14:15:35
telefony, telefony… w mojej głowie wciąż…
–
1.marsz
2015/08/22 22:06:09
dziewiętnastolatek z wąsem zostaje mistrzem świata w maratonie, zostawiając w tyle rekordzistów, mo znowu nie daje się ograć, rupp dobiega do granicy wyczerpania, a ja pobiegłem pierwszy raz po 6 tyg. przerwy…
w najbliższych dniach truchtam po warszawie, gdzie kręcimy spot reklamowy o ważnej vitaminie:);w najbliższych trzech miesiącach, które zostały do mojego maratonu,zamierzam ostro wziąć się do roboty, bo życiówka już z brodą
marsz
–
wojciech.staszewski
2015/08/24 20:49:05
Marsz – to nic tylko życzyć Ci, żebyś dobiegł do granicy wytrzymałości i został mistrzem świata w maratonie.
Jeśli będziesz w Wawie we wtorek, to zapraszam Cię jako gościa specjalnego na cotygodniowy trening podopiecznych Kancelarii. Godzina 18. w tym tygodniu na Ursynowie. Jak masz ochotę, to odezwij się na mail ze strony Kancelarii (adres mailowy zatrzymuje filtr)