Cztery tygodnie bez biegania, trzy kilo więcej. Uważajcie kobiety. Pamiętacie moją ksywkę? Szkielet. Podobnie jak większość społeczeństwa przejmuję się kwestią wagi, tyle że na odwrót. Ja chcę przytyć. Moim celem jest waga powyżej 60 kilo, co przy 173 cm wzrostu daje i tak BMI na poziomie małej żyrafy. Jak trenuję, ważę zwykle 58-59 kilo. A jak nie trenuję? Dziś wlazłem na wagę. 62 kilogramy. Ho ho ho, rośnie nam tu drugi Zagłoba. Niedługo to jednak potrwa, bo za parę dni ruszają przygotowania i wskazówka wagi też się ruszy – w dół. Co z tego wynika dla kobiet? Zwłaszcza dla tych, które ciągle myślą o odchudzaniu i chciałyby sobie pobiegać, żeby schudnąć. Po pierwsze ruch rzeczywiście zbija wagę. Kiedy zarzuciłem treningi na miesiąc przybyły mi trzy kilogramy, co większość czytelniczek by zmartwiło. Ten wniosek jest zresztą oczywisty. Ale po drugie – nie każdy ruch zbija wagę. Bo przecież ja się trochę ruszam. Truchtam dwa-trzy razy w tygodniu, na rolkach się przejadę. Dowody są na tym blogu. Do trzymania wagi w ryzach nie wystarcza więc trochę się poruszać. Trzeba sobie trochę dołożyć. Podręczniki mówią, że najefektywniej spala się tłuszcz przy długim, jednostajnym i średnio umiarkowanym wysiłku. Tętno powinno wynosić ok. 65-75 proc. tętna maksymalnego, czyli przeciętnie około 130-140 uderzeń serca na minutę. Jednostka treningowa powinna trwać 40-50 minut plus parę minut łagodnego truchtu na początku i na końcu. A ja tak teraz na pewno nie biegam. Dziś potruchtałem pół godziny po Lesie Kabackim. Serce zaangażowałem przy tym nie w uderzenia, tylko w przyrodę.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.