23 listopada 2006

Tematem miała być dzisiaj krew. A jest: dziecko pogryzione przez psa. Tak czy inaczej trochę jak Fakt i Superexpress w jednym. Nie znoszę psów. Wiem, że są ludzie, którzy psy bardzo kochają. Ja ich po prostu nie lubię. A za to, jak zagrażają – np. biegaczom – po prostu ich nie znoszę. Z pół roku temu zbieraliśmy się z całym SBBP.Pl do wspólnego biegania przy szlabanie na Podleśnej. Odszedłem na chwilę na bok (fizjologia), po czym szybkim sprintem chciałem dołączyć do grupy. Komuś to się jednak nie spodobało. Psu na spacerze. Skoczył za mną, obnażył zęby i zaczął ujadać zagłuszając właścicielkę, która krzyczała, że on w ogóle nie gryzie. Ściśle: nie słyszałem w ogóle właścicielki, bo pies ujadał, ale właściciele zawsze tak mówią, kiedy pies rzuca się za człowiekiem. Z całą furią zacząłem ujadać jeszcze głośniej, skoczyłem do psa i pogoniłem go w jasną cholerę. To zakaźne słowo jest tu jak najbardziej na miejscu, bo jakieś dwa tygodnie wcześniej biegałem sobie po Gorcach, do chałupy szedł chłop z psem, mijaliśmy się na ścieżce w śniegu, pies nagle dziabnął mnie w nogę, po treningu patrzę krew, Moja Sportowa Żona w internecie wyczytała o wściekliźnie (po wystąpieniu objawów u człowieka zanotowano dwa przypadki przeżycia, pozostałe kończyły się zgonem), więc postanowiłem się na tę wściekliznę szczepić. Wrrrrr. Jak ja nie znoszę psów. Nie znoszę psów, bo przez nie w czasie biegania po Puszczy Kampinoskiej muszę zawsze omijać Sieraków, tam zawsze jakiś się szwenda między chałupami. Bo na wielu treningach trafia się na panią z psem, pana z psem, który oczywiście nie gryzie, ale dziwnym trafem leci na ciebie z mordą. Pan nie pies. O właśnie, gdyby pan tak leciał z mordą na człowieka, zostałby zatrzymany przez policję, osadzony, odizolowany. A dla psa to norma, nie wiedzieć czemu powszechnie tolerowana. Zauważyłem, że nie jest dobrze straszyć psa kopniakami, on to odbiera jako zachętę do walki. Najlepiej straszyć, że się w niego rzuci – prawdziwym albo wyimaginowanym kamieniem. Kuli się i ucieka. Z tym że taki odważny to ja mogę być do małych albo średnich psów. Do wilczura bym się nie odważył. Nie mówiąc już o psie wielkości konia. Cha, cha, cha. Jaki czerstwy żart, nie ma przecież psów wielkości konia. Otóż są! Dziś rano wychodzimy z MSŻ oddać krew, najpierw odprowadzamy córkę przedszkolaka. Wychodzimy z windy i nagle na córkę przedszkolaka rzuca się pies. Wielkości konia. Dokładnie wielkości wilczura, ale dla małego dziecka on jest taki duży, jak dla dorosłego koń. Wyobraźcie sobie, że chodzicie po ulicach, biegacie po lasach i gonią za wami drapieżne konie jazgocząc i szczerząc kły. Fajne, co? Pies ugryzł córkę przedszkolaka przez kurtkę, ale na tyle mocno, że bez wizyty w przychodni się nie obeszło. Lekarka wysłała nas jeszcze na konsultację do szpitala zakaźnego. Pół dnia z głowy, z oddawania krwi nici. MSŻ miała z głowy nawet cały dzień, bo postanowiła poznać dokładnie prawo w tej kwestii, przekopała internet i obdzwoniła wszystkie służby, docierając nawet do Dyrektora Biura Interwencji Kryzysowej Straży Miejskiej miasta stołecznego Warszawa. A ja się spotkałem z bohaterem kolejnego tekstu. Z tym że limit pisania i czytania na dziś został wypisany. Więc nowego bohatera odkładamy na jutro. A my jeszcze wieczorem lecimy na badmintona.

Updated: 11 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.