Znów dzień bez sportu. No, prawie… Rano tylko porobiliśmy rodzinną gimnastykę. Córka-przedszkolak musi robić codziennie zaleconą przez ortopedę serię przysiadów i wymachów. Moja Sportowa Żona towarzyszyła jej w ćwiczeniach. Ale nie jak pan na lekcji WF z gwizdkiem w zębach – tylko robiąc te same przysiady i wymachy. To jest zresztą jej zasada na fitnessie, żeby robić dokładnie to samo, co klientki. Bo instruktorka, która liczy brzuszki chodząc po sali i doginając ćwiczące, to jej zdaniem obciach. Ja czasem robię razem z córką-przedszkolakiem grzbiety, ale tym razem w ramach rehabilitacji po setce robiłem stretching. Mam cztery ćwiczenia na rozciąganie. Pierwsze to na stojąco schylić się opuszczając ręce do ziemi i rozkoszować tym, jak ciągnie pod kolanami. Drugie: przepychać ścianę – ciągnie w łydce. Trzecie – noga na stołek i palce stopy ciągnąć do siebie. Czwarte – bocian na jednej nodze i przyciągamy piętę do pośladka. Opisuję to tak dokładnie, bo mam wyrzut do siebie, że po zwykłych treningach zaniedbuję rozciąganie. A to ważne, mięśnie kurczą się podczas treningu, ścięgna zaciskają i trzeba je rozciągnąć dla zdrowia i lepszych wyników. Jutro rano pójdę pobiegać. Mam nadzieję, że trochę dłużej i trochę szybciej niż w poniedziałek. Na sobotę szykuje się start na 10 km na Młocinach. Dojrzewam do decyzji, żeby biec, bo to przedostatni wyścig sezonu, więc szkoda byłoby odpuścić. Biec czy nie biec? Moją Sportową Żonę nosi, bo córka-przedszkolak nam choruje, nie możemy wyskoczyć rodzinnie na rower czy podwórkowego badmintona. Dziś zakontraktowaliśmy, że po pracy przejmuję dyżur w szpitalu, a ona idzie na dwie godziny fitnessu. Ale w dzień okazało się, że jest jeszcze lepiej: zadzwonił fitness klub z naszego Ursynowa, czy MSŻ nie przyszłaby do nich na zastępstwo poprowadzić TBC. No i nie poszła. Poleciała!
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.