Zamiast piątkowego biegania były narty. Niezapomniane niestety.
Niby jesteśmy w Unii Europejskiej, Słowacy nawet od wczoraj mają euro, co wywołuje u mnie upokorzenie narodowe, że my jeszcze nie. A czasem spomiędzy unijnych standardów wyłazi bura wiocha.
W środę uprawiałem kombinację beskidzką. Jeśli ktoś nie pamięta z zeszłego roku, to schemat jest taki: najpierw jedziemy z rodziną na narty – tym razem była to cudna, słoneczna Maciejowa – a potem rodzina zjeżdża do domu samochodem, a ja wracam przez góry. Ponad półtorej godziny spokojnego długiego biegu z oszczędzaniem się pod górę. Tętno skoczyło mi tylko raz, kiedy mijałem ostatnią chałupę pod lasem i wyleciał z niej wielki bulterier, pitlbul, sam nie wiem, w każdym razie rekin.
Omijam tę chałupę od dawna, chociaż trasa atrakcyjna – ale tam mnie trzy lata temu ugryzł jeden kundelek i dostałem szczepionkę na wściekliznę. Pomyślałem, że przygotuję kulę śnieżną i kundelka pogonię, ale chłop podrabczański się wzbogacił i kupił teraz psa-rekina. Potwór leci, za nim dzieci, on już przy mnie, wybiega gospodarz, pies warczy i charczy, i się przybliża, wraca z niechęcią do gospodarza. A gospodarz? Myślicie, że "przepraszam" albo "sorry"? Nie. "Weźcie sobie jakiś kij, jak będziecie wracać, bo jak was ugryzie, to na waszą odpowiedzialność".
Słuchajcie, ja mu naprawdę nie wszedłem na jego ziemię, biegłem drogą przez pole, przez Polskę biegłem. Czyja jest Polska? Wyborców Platformy? Prezydenta Lecha Kaczyńskiego? Czy tego gościa?
W międzyczasie był Sylwester, Nowy Rok. Nie ma niczego lepszego na noworoczny ból głowy niż narty na świeżym powietrzu. Na Maciejowej, nadal pięknej. Córka przedszkolak jeździła z nami, wskoczyła na wyższy stopień, już normalnie się z nią jedzie, czekamy 40 sekund i gonimy.
I w piątek, kiedy córka przedszkolak poszła do drugiego taty, postanowiliśmy z Moją Sportową Żoną zrealizować wyprawę na Słowację, bo na Rabce mówią, że otworzyli tam nową, sześciokilometrową trasę.
Nie jedźcie tam! Chyba że chcecie być zrobieni w Łominicę.
Dotarcie na miejsce – 70 km przez Tatry – zajęło nam dwie godziny. Zrozumienie pokrętnego cennika – 20 minut. Najpierw wyglądało, że za 10 euro można pojeździć przez 4 godziny. A okazało się, że chodzi o to, że jak się kupi całodzienny karnet za 35 euro, ale odda się go do 4 godzin, to kasa zwróci nam z tego 10 euro. Wymyślilibyście bardziej pokrętną promocję?
Kolejka do kasy, kolejka do kolejki – kolejna godzina. Wjazd z postojem na herbatę na stacji przesiadkowej – dobre 40 minut. Kiedy stanęliśmy wreszcie o wpół do pierwszej pod szczytem Łomnicy, byliśmy gotowi o wszystkim zapomnieć. Bo czekał nas 4,8-kilometrowy zjazd (6 km okazało się mitem). Najpierw powoli, jak pająk na ścianie, bo pod granią było naprawdę ostro. MSŻ, która oczywiście niczego nie potrafi robić powoli, a i na nartach jeździ jak kozica, ruszyła szybko i za minutę leżała.
Ale zrobiło się pięknie, białe szaleństwo. Zjechaliśmy jakiś kilometr do pośredniej stacji – a tu gromady narciarzy szukają nartostrady. Nikt nie wie, gdzie ona jest. Z tej strony budki, może z drugiej. Dopiero od pani sprzedającej coś tam dowiedzieliśmy się, że środkowe 2 km trasy są zamknięte, bo za mało śniegu. I trzeba zjechać. Pierwszy raz w życiu zjeżdżałem z nartami wyciągiem.
Rozpisałem się, ale musiałem to z siebie wyrzucić, bo moja sympatia do sympatycznego ludu z południa Tatr mówiącego zabawnie infantylnym językiem gwałtownie spadła. Jak oni mogli nam wciskać drogie karnety (zdecydowaliśmy się w końcu na tańszą opcję – jeden wjazd za 13 euro) nie uprzedzając nawet, że trasa jest zamknięta.
Podobnie z sympatią do ludu z północy Tatr. Jak facet może "zamknąć" publiczną ścieżkę instalując na niej psa agresywnego? To mi się w Europie nie mieści.
A, jeszcze o piątkowym treningu, który zrobiłem awansem w czwartek. Podbiegi i skipy oraz wieloskoki – czyli siła biegowa. Podbiegłem pod Krzywoń i zamiast jak zwykle wprost do góry, skręciłem w drogę w bok. Okazało się, że u podnóża góry jest przecudna (ale świerki!) 20-minutowa pętla. Myślałem, że nic mnie już w Rabce nie zaskoczy. A czasem piękne rzeczy można znaleźć tuż pod bokiem. I nie trzeba jechać na Słowację.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.