Niedziela miała być dniem rodzinnym. Zazwyczaj jest tak: rano do kościoła poszukać nadziei na Boga, potem rodzinne odwiedziny, rodzinny badminton. Treningu biegowego nie ma. Dziś było nieco inaczej – ciemna strona sportu. Rano jeździliśmy po ostrych dyżurach, bo Moja Sportowa Żona w zeszłym tygodniu wzięła na zastępstwo Magic Bar. To odmiana fitnessu ze… sztangami. Przeciążyła bicepsy, ponadrywała ścięgna. Teraz chodzi z ręką na temblaku i jęczy, że nawet bóle porodowe były łatwiejsze. Ja łykam lekarstwa na wykluwające się przeziębienie. Przed wczorajszym biegiem przemarzłem chorobliwie i w gardle mam teraz ten kaktus z reklamy środka na gardło. Mieliśmy pojechać z MSŻ obejrzeć w sklepie narty (ona, jako rodowita góralka jeździ od dziecka, ja mam za sobą jeden sezon), ale jakoś się nie zebraliśmy. I kiedy w okna już stukał wieczór, dopadł mnie stres, co ja tu sportowego opiszę. Więc włączyłem sobie ‚Taniec z Gwiazdami’ (bo chodzimy teraz z MSŻ na kurs tańca, chcieliśmy zobaczyć profesjonalistów). I usiadłem na atlasie. Nie wiem, czy już się chwaliłem, ale w sypialni mamy prawdziwy atlas, sztangę oraz ławeczkę do brzuszków i grzbietów. Trochę popracowałem nad tak potrzebnymi biegaczowi mięśniami grzbietu (robiąc grzbiety i tzw. martwy ciąg – podnoszenie sztangi z ziemi do wysokości kolan, żeby wyprostował się kręgosłup). Ale przede wszystkim postanowiłem sobie przypomnieć o pasie barkowym. Najpierw pięć serii motylków 15 powtórzeń po 15 kg przeplecionych ściąganiem drążka (też 15 powtórzeń po 15 kg). Potem były grzbiety, martwy ciąg i brzuszki. A potem trzy sercie 10 powtórzeń po 25 kg (motylki i ściąganie drążka). I to jest najbardziej oczywisty dowód na to, że prowadzenie bloga sportowego obliguje do nieustannego uprawiania sportu. Ciekaw jestem, czy czytanie bloga sportowego ma podobny wpływ?
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.