Znów siedzę tu między treningiem, a treningiem. Bo po drugim treningu nie będę włączał już komputera. Taki obóz to prawdziwa frajda. Przypomnę, że pogniewałem się na siebie w niedzielę po Maniackiej Dziesiątce i żeby nie dać znów ciała w Półmaratonie Warszawskim (to już w najbliższą niedzielę) w pierwszej połowie tego tygodnia postanowiłem sobie zrobić sportowy obóz. Czyli rano godzina powoli, wieczorem pół godziny szybko. Niestety te wieczory – poza pierwszym – wychodzą mi bardzo wieczorne. Bo siedzę i czekam aż Moja Sportowa Żona wróci ze swojego sportu zawodowego, żebym ja mógł wyjść z domu na swój amatorski. Dziś kroi mi się bieganie grubo po dziesiątej w nocy. Jak ja tego nie lubię. Ale dziś już ani słowa o tym, czego nie lubię. Powiem wam co lubię. Jak trening przynosi efekt. Trening mięśni i trening zawziętości. Wczoraj robiłem dwa trzynastominutowe szybkie odcinki, oba przebiegały częściowo po tej trasie, na której biegałem przedwczoraj. I wczoraj ten wymierzony kilometr zrobiłem w 3:55. A przedwczoraj biegając same kilometrówki dwa razy pobiegłem ten kilometr wolniej. Vahanarra! (To taki okrzyk mocy, jeśli pamiętacie stare komiksy). Dziś przebiegnę sześć razy po trzy minuty na maksa z przerwą dwie minuty w truchcie. Włączę taki gaz, że po powrocie będę śmierdział potem już na klatce. A potem się umyję. I to będzie koniec obozu. Zielona noc, bo to przecież wiosna, ejże ty. Puenta średnia, poetycka jak dyskobol. Ale nie mam czasu na lepszą, bo się właśnie skończyła dobranocka, córka przedszkolak ustawiła już boisko do balonika, siatkę z dwóch stołków i szczotki na kiju i odbija balonik. A co balonik leci to góry to ona pyta, kiedy skończę pisać. Już.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.