chłopaki nie płaczą – 18 września 2008

Madonna leci z wieży. Moja Sportowa Żona razem z córką przedszkolakiem ćwiczą układ taneczny z przedszkola. A mnie bolą nogi.

Od poniedziałku trwa obóz. Walczę, chociaż czuję, że przeciwnik świetlistym mieczem wywija tuż przed moim nosem, a ja już bez tarczy, chociaż jeszcze nie na tarczy.

Po rannych podbiegach w poniedziałek wieczorem było dwa razy po 13 i pół minuty w tempie maratonu. W drodze powrotnej wyszło tempo po 3:59, ale pierwszy odcinek, trochę pod wiatr był po 4:06. Za wolno. Poczułem, że to pierwszy cios świetlnego miecza.

We wtorek – trzydziestka z biegającym szefem. Wirowaliśmy po Lesie Kabackim. Pierwszą dziesiątkę z Magdą z naszej drużyny na Maraton Poznański (patrz: www.pbmaraton.blox.pl) zrobiliśmy w 52 minuty, co dla Magdy było zresztą życiówką na dychę. Drugą w 50 minut. Trzecią chciałem pobiec szybciej. I dostałem potężny cios o kryptonimie "pycha ukarana". Uciekłem biegającemu szefowi, który łyknął wody i ruszył na pętlę z dwie minuty po mnie. Biegłem dłuższym wariantem (pełna dziesiątka, tzw. żółta trasa), ale i tak kiedy biegający dogonił mnie na ósmym kilometrze, poczułem, że pękła mi tarcza i drasnął świetlny miecz. Kończyliśmy razem, podkręciliśmy tempo, sam bym nie dał rady.

Wieczorem biegania nie było. Dopiero w środę rano – godzina powoli. A wieczorem – interwały 2 plus 1. Dwuminutowe odcinki wychodziły mi w tempie po 3:50 na kilometr. Sprawdzałem na stadionie przy Koncertowej. Okropnie się biega w ciemnościach. Pół biedy jeszcze, kiedy lecisz przez oświetlone ulice w szpalerze neonów, taki industrial dla odmiany. Bieganie w mrocznych ciemnościach po ciemnym stadionie, to dół, grób, piwnica.

W środę między treningami i po mojej pracy byliśmy z córką przedszkolakiem na drugiej części castingu (tak to nazywają, sorry) do Fasolek. I córka przedszkolak została Fasolką. Co znaczy, że w środy i piątki będę miał idealną sposobność na wieczorne 30-45 miutowe treningi w trakcie prób (MSŻ wtedy pracuje ciałem).

W samochodzie spytałem córkę przedszkolaka, czy w tej sytuacji nie zrezygnowałaby z jakichś zajęć w przedszkolu – plastyki, kung fu, tańca. – Tak, z religii – odpowiedziała bez wahania córka przedszkolak. O madonno!

Po dzisiejszym porannym półtoragodzinnym wolnym bieganiu padłem na łóżko. Aż MSŻ podbiegła zaniepokojona i okazała mi uczucie. Czyste uczucie. Jestem wymęczony treningami. A jednocześnie wiem, że to jedyna ścieżka do dobrego startu – obóz. Co mnie teraz przygnie, to może się odbić w górę na maratonie.

Tylko że powiem wam szczerze, mimo całego mojego chorobliwego optymizmu, widzę już porażkę w wielkiej bitwie warszawskiej. Już widzę, jak zaczynam w planowanym tempie, jak na 10. kilometrze mam nadzieję, jak na 18. dołącza do mnie MSŻ na rolkach, a ja jeszcze próbuję się uśmiechać, jak na 25. kilometrze zaczynam sztywnieć, na 30. zwalniam, na 35. cierpię, na 40. MSŻ okazuje mi czyste uczucie, na 42. muszę się uporać z goryczą porażki, połknąć łzy, bo rycerze Jedi nie płaczą, znaleźć w dole, grobie, piwnicy nadzieję, nową nadzieję, nowy miecz świetlny, nową mądrość, nowy cel, nowy plan. 

Bolą mnie nogi.

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.