Pamiętajcie, że treningi trzeba przeplatać. Raz wał raz interwał.
Najpierw opowiem, o czym myślałem wracając z dzisiejszych kilometrówek.
Moja biegowa ścieżka jest dosyć prosta. Poza kilkoma drobnymi urazami i kilkudniowymi (raz zdarzyło się kilkanaście dni) przerwami – nie mam żadnych kłopotów z kontuzjami. Paradoksalnie myślę, że to efekt braku wiedzy.
Kiedy zaczynałem bieganie, na rynku ukazywał się jedynie chałupniczo robiony Jogging, książek biegowych nie było, a w Alta Vistcie (najmłodsi: Google) na hasło Maraton wyskakiwał tylko Maraton Filmowy w Toruniu. Człowiek nie wiedział jak biegać. Więc po prostu wychodził i biegał.
Jak ktoś jedzie na spontanie, zwykle robi to za szybko. Ale ja byłem chyba na to zbyt leniwy, nie zajechałem się tempem. Przygotowałem przez kilka lat organizm do pokonywania poprzeczki, a dopiero potem zacząłem podskakiwać – robić najpierw interwały, potem BNP, siłę biegową.
A teraz? Z internetu atakują cię setki planów, biegowe książki zachęcają, żebyś je kupił, a nowoczesne magazyny dla biegaczy dotrą do ciebie z przyjemnością w świątecznej prenumeracie. Zanim jeszcze kupisz buty, już myślisz o kilometrówkach.
Efekt? Co cię nie zniszczy, to cię wzmocni. Część z początkujących biegaczy robi oszałamiające postępy, zaczyna z wysokiego F i momentalnie wskakuje na wysokie C. A co cię nie wzmocni, to cię zniszczy. Czy nie stąd plaga kontuzji? Czy nie za bardzo chcemy się szybko poprawić i nie za często pęka nam sportowa żyłka?
Dlatego apeluję: powoli, spokojnie. Bieganie długodystansowe ma cię nie tylko doprowadzić do 42 kilometrów, ale przeprowadzić przez najbliższe 42 lata.
Biję się we własne piersi, że sam za często krzyczę: do boju. Ale nie dam rady spokojniej. Tylko wy spokojniej do tego podchodźcie.
Za mną mocny biegowy weekend. W piątek miała być siła biegowa, ale przedłużyła mi się rozmowa służbowa i zamiast 45 minut spokojnych podbiegów miałem 30 minut krosu po Lasku Bielańskim. Żeby nie było, że w ogóle tego nie robię. Po płaskim wolniej, z górki szybciej, pod górę najszybciej. Trochę za krótko, ale plan to jedno, a życie to życie.
W sobotę dwugodzinne bieganie z Kamilem, ruszyliśmy na Wał Siekierkowski. Kto nie zna widoku Warszawy z góry-składowiska za Elektrociepłownią Siekierki, a ma możliwość tam dobiec – zachęcam. Tempo wyszło nam 5:30, mój pierwszy zakres, u Kamila na przełomie pierwszego i drugiego czyli tak jak się nie powinno biegać, ale życie to życie.
Zaczęliśmy ten bieg ciut za szybko, po 5:19 na kilometr. Pod koniec biegliśmy o jakieś pół minuty na kilometrze wolniej. Tak się też nie powinno, ale brak sił to brak sił. I co zrobiliśmy? Przyspieszyliśmy na ostatnie 20 minut, najpierw do 4:50, potem do 4:30, a końcówkę do 4:09. Wyszło spontaniczne BNP. Degrengolada fizyczna i psychiczna eksplozja.
Niedziela to niedziela, nie biegałem. A w poniedziałek, po sobotnim wale zrobiłem interwały. Bo tak jest lepiej: raz wytrzymałość, raz szybkość. Trening ułożony z takich klocków daje wyższą wieżę. Dziś było: 333 m, trucht, 666 m, trucht, 999 m, rozciąganie i jeszcze raz to samo. Z dobiegiem do domu prawie godzina roboty.
Poniedziałek to dzień podbiegów (czyli pracy nad siłą). Ale zamieniłem go w tym tygodniu ze środą. Bo w środę nie za bardzo gdzie będzie zrobić szybkość, w Rabce nie ma prawie płaskich odcinków, tylko w górę albo w dół. Pobiegnę w górę, na Maciejową albo na Krzywoń. Tak zacznę Wigilię.
A w przeddzień przedednia Wigilii życzę Wam wszystkim, żeby bieg był dla Was jak najczęściej radością. Niezależnie od tempa, stopnia zarżnięcia się, procentów wykonanego planu treningowego albo startowego, obojętne czy wał czy interwał.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.