drina goni drin – 29 czerwca 2008

Biegałem. Naprawdę dziś biegałem, no może joggingowałem. A było to prawdziwe wyzwanie. Ale po kolei.

Po północy dojechaliśmy taksówką do domu. Wcześniej było prawie jak w tej starej hip-hopowej nawijce: "Drin goni kolejny drin/ Tonik, browar, wóda, gin". Sto lat, Kamil, wypasiona impra była!

Łatwo się domyślić, co było rano. Moja fizjologia pozwala mi nawet wstać z nadzieją na dobry dzień, a objawy zaczynają się godzinę później. Moja Sportowa Żona była żywą metaforą stuprocentowej wyrozumiałości. Niestety moja głowa i mój żołądek ucieleśniały ślepy bunt.

A miałem na dziś zaplanowane godzinne bieganie. Koło południa zdałem sobie sprawę, że nic z tego nie wyjdzie. Ale pobiec musiałem, bo pod domem Kamila został samochód. Tylko jak tu pobiec, jak człowiek ledwo daje radę doczołgać się do łazienki.

Obejrzałem w telewizji wszystko. Np. wyczyn siatkarzy, którzy udowodnili, że "Kto nie wygrywa w dwóch ten przegrywa w pięciu". Prowadzili z Japonią 2:0 i przegrali 2:3. Nawet nie wiecie, ile jest sportu w telewizji. Powtórki finału ligi mistrzów, materiał o gimnastyczkach, nawet w filmie familijnym o bliźniaczkach był wątek zawodów sportowych w skokach do wody.

I o 16. zaryzykowałem bieg. Zanim jeszcze ruszyłem żołądek znów się zbuntował. Ale potem przez parę minut człowiek czuje się lepiej. Zacząłem truchtać, jak z ogranicznikiem prędkości. Po kilku minutach przeszedłem w lekki jogging. Po pół godzinie powolnego biegu przez Pole Wilanowskie dotarłem do samochodu.

Muszę wam powiedzieć, że bieganie na mocnym kacu jest wręcz przyjemne. Człowiek nie czuje się gorzej niż w łóżku, organizm przełącza się na inny, znany sobie tryb funkcjonowania, żołądek wchodzi chyba w naturalny stan skurczu. Jest wręcz ciut lepiej.

Gorzej, kiedy dobiegłem. Na czole siódme poty, żołądek szykuje ostatni bunt. A potem przeszło. Nagle, cudownie, złe samopoczucie już nie powróciło, ból głowy ustąpił. Nie wiem tak naprawdę, czy wyleczyło mnie bieganie, czy naturalny upływ minut. Wiem, że bieganie na kacu mi nie zaszkodziło, a uprzyjemniło oczekiwanie na wyzdrowienie.

Nie zrealizowałem przez to w stu procentach planu tygodniowego. Ale najważniejsze elementy zostały wykonane: jedno wybieganie dwugodzinne, półtorej godziny z siłą biegową, półtorej godziny z dodatkowymi podbiegami. Do tego jeszcze jeden półtoragodzinny trening. Tylko dziś zamiast godziny biegania było pół godziny joggingu.

Myślałem, że nie dałbym rady być pijakiem. Mogę prawie codziennie biegać, zmęczyć swoje ciało i odebrać nagrodę duchowej przyjemności. Ale pić prawie codziennie? To musi być katorga.

Zaraz wychodzimy do pubu na finał. Chyba jestem za Podolskim. Będę pił colę. 

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.