próg – 1 maja 2008

Ostatni porządny trening przed maratonem. Miała być godzina, a zrobiło się półtorej.

Po co biegam? Po co zimą wychodzę na półtora-dwugodzinne wybiegania, kiedy śnieg (w górach), deszcz (w pozostałej części kraju) i zachmurzenie duże (nie tylko zresztą w zimie)? Po co wiosną dołączam do tego szybkie bieganie na wzór i podobieństwo zziajanego psa? Po co robię sobie tygodniowy obóz (po dwa treningi dziennie) przed półmaratonem? Po co przebiegam na treningu ponad trzydzieści kilometrów i to dwukrotnie, tydzień po tygodniu? Po co mi to?

Po maraton. Po to, żeby dobrze przebiec maraton. Żeby przeżyć tę przygodę, która niewielu jest dana. Każdy może sobie pójść do kina, do teatru, na mecz piłkarski, znaleźć się w roli widza na dowolnym spektaklu. Wystarczy kupić bilet. Nie każdy może znaleźć się na 35. kilometrze maratonu. A tam jest magia. Kontakt z własną pustką. I tym, co się z tej pustki da wykrzesać.

Teraz konkrety. Dziś był ostatni mocny trening. Miało być małe BNP (bieg z narastającą prędkością): 20 minut wolno, 30 szybko i 10 bardzo szybko. Ale jak złapałem tempo wolnego odcinka (5:20), o dobre pół minuty wolniejsze od oczekiwań, to zmieniłem plan. Bo nie wiem czy wiecie, jak to jest z przyduszaniem progów? Jak ćwiczysz dużo biegania w pierwszym zakresie (tuż pod progiem tlenowym czyli z tętnem do ok. 150), to podnosisz ten próg. To się robi przez całą zimę. A potem dochodzą konieczne przecież szybsze treningi z wyższym tętnem. Dadzą ci szybkość, ale obniżą próg, a zatem wytrzymałość.

Stwierdziłem dziś w biegu, że skoro w I zakresie biegnę po 5:20, to znaczy, że próg zanadto opadł. I jedno co mogę zrobić dziś dobrego, to pobiegać pod tym progiem więcej niż planowane 20 minut. Zrobiłem w I zakresie godzinę.

Do tego 20 minut w II zakresie (do 160), tempo około 4:15. I na koniec 8 minut w III zakresie (próbowałem dobić do 170, no i na koniec wyciągnąłem 176) – żeby były dwa kilometry. Plus pięć minut truchtu. Zrobione.

A potem zaczęliśmy rodzinną majówkę rekreacyjną. Wzięliśmy z Moją Sportową Żoną rakietki do badmintona, zeszliśmy na podwórko. Przywitał nas podmuch wiatru, postanowiliśmy się nie stresować, odniosłem rakietki i wyciągnęliśmy piłkę do siatkówki. Pierwszy raz po zimie. Okazało się, że pamiętamy, jak się odbija; uzyskaliśmy nowy rekord, 123 odbicia. Później była gra w wariata jeszcze z córką przedszkolakiem oraz również w trójkę rzucanie plastikowym talerzykiem UFO.

Po południu zgłosiła się w stroju sportowym córka licealistka. Poszliśmy na pół godziny marszobiegu. Córka licealistka była ambitna, chciała biegać ciągiem. Ale jak ktoś odstawił bieganie na wiele miesięcy, to nie ma sensu się tak zarzynać. Nakazałem dwa razy przejście w marsz. Raz pod pretekstem sprawdzenia tętna: doszła do 188. Tak się nie powinno biegać, chyba że na finiszu maratonu.

Sportowy wieczór zakończyła MSŻ trzema godzinami pracy zarobkowej na fitnessie. Nie wiem jednak co prowadziła, boję się spytać, bo MSŻ ma straszne napięcie i bardzo obniżony próg złości.

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.