Nie potracicie sobie nawet wyobrazić, co dała mi dzisiaj Moja Sportowa Żona. Gigantyczny wycisk. W końcu przyszedł ten dzień, zostałem zaproszony przez MSŻ na fitness. Najpierw godzina wzmacniania, a potem pół godziny ABT (po angielsku Brzuch, Uda, Pośladki, a po polsku Absolutny Brak Tchu) i pół godziny rozciągania (po angielsku stretchingu, tak to się nazywa w grafiku). Żeby nie stracić treningu dobiegłem sobie do fitness klubu, 40 minut w pierwszym zakresie z sześcioma 15-sekundowymi przebieżkami na koniec z przerwą 15 sekund w truchcie. Dobiegłem na luzie, mokrą koszulkę wywiesiłem w szafce, przebrałem się w suchą, którą wzięła mi MSŻ. I wszedłem na salę. Tam już stało kilkanaście wysportowanych rewolucjonistek. Potem wytłumaczę, dlaczego rewolucjonistek. Na początku zajęć MSŻ zarządziła 15 minut rozgrzewki. Banał: step touch, grape wine, hill back. Dawałem radę, myliłem się podobnie jak reszta grupy. MSŻ musiała nam uprościć trochę układ i zamienić jeden przedziwny krok na dwa step touche. Potem ‚Bierzemy ciężarki, dziewczyny’. Wzięłyśmy. To się też dało zrobić. Nogi tańczą, ręce dźwigają po kilogramie, banał. A potem ‚Dziewczyny, bierzemy maty’. I to był już czad. Spytam wszystkich twardzieli, którzy katowali się kiedyś na siłowni: robiliście kiedyś fitnessowe brzuszki? Tego się nie da przeżyć. Tych kombinacji: nogi unosimy do góry i robimy brzuchy, ale nie mięśniami szyi, tylko brzuchem ciągniemy. Cztery, dziewczyny. I jeszcze raz cztery. Potem osiem w tempie (czyli dwa razy szybciej). Potem jeszcze raz osiem. A potem ostatnie osiem. I biodra podnosimy mając nogi wysoko w górze. Na brzuchu jednocześnie do góry ręce, nogi i cały tułów. To ostatnie to już chyba wymyśliłem, ale skala trudności była podobna. Ja wam mówię, one szykują rewolucję. Nie dawałem rady, a one mają chyba brzuchy z żelaza. I z tytanowymi wzmocnieniami pod spodem. Szacunek dla kobiet. Myślę, że jest między naszymi płciami taka różnica, nie tylko w fitness klubie. Że faceci siedzą na siłowni i pakują te wielkie ciężary, hodują buły na rękach czy brzuchach. A dziewczyny skromniutko na macie budują sobie niewidoczną siłę. Druga godzina wyglądała podobnie, tyle że bez ciężarków (to źle), ale kończyła się rozciąganiem (to dobrze). Rozciąganie jest jak gumka myszka, w mięśniach nie zostaje ślad zmęczenia. Tylko wspomnienie tych boleśnie napiętych mięśni. Wróciłem do szatni, koszulka po bieganiu ciągle była mokra. A ta, którą miałem na sobie – sucha. Tu zmęczenie było ogniste, w mięśniach, we mnie. A to co robimy biegając sobie przed siebie, to tylko przepuszczanie przez siebie płynów. Jutro spróbuję sobie dać na treningu chociaż w 75 procentach tak, jak MSŻ daje sobie na każdych zajęciach.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.