Dzień walki z kacem. Bo się obraziłem. Niedziela zaczęła mi się tak: koło północy wylądowaliśmy z bardzo fajnym towarzystwem w dość fajnym klubie nieco już upojeni. Tańce, muzyka i piękna kobieta, Moja Sportowa Żona. Wirujący seks, Dirthy Dancing V. No i się zaczęło. MSŻ po wódce ma tak, że lubi sobie zapalić papierosa. Kiedyś paliła, jak została instruktorką rzuciła. Ale co impreza, co kieliszek – jak ktoś częstuje ją fajką, to nie odmówi. A ja po wódce mam tak, że wpadam w skłonność do obrażania się. No i jeszcze mam tak, że strasznie mi się nie podoba MSŻ z papierosem. Potwornie! Nie rozumiem tego, bo jestem liberałem z ciała i krwi, szanuję wolność ludzi także do palenia. Nie przeszkadzało mi, kiedy MSŻ paliła. Ale teraz burzy mi się krew w płucach. No i obraziłem się na amen. Nieracjonalnie, wbrew swoim przekonaniom, wbrew logice i wbrew zabawie. Tematem dnia nie był więc dziś sport, w żadnym razie. Raczej ‚Sporty’, jeśli ktoś jeszcze pamięta takie papierosy. Kaca zwalczyłem we wczesnych godzinach popołudniowych. Przygotowaliśmy z MSŻ pyszny obiad, to znaczy ja obrałem ziemniaki i marchewkę, a MSŻ włożyła serce i poezję w kotlety z piersi kurczaka. Ale kwas pozostał, bo kac niejedno ma imię.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.