Cracovia Maraton. Od 30. km zastanawiałem się, czy lepiej rozpocząć zdaniem: jaka piękna klęska, czy jaka piękna katastrofa. Mniejsza o to, dwa w jednym.
Kolejny maraton do poradniczka "Jak nie biegać". Od wczoraj (bo wpis jest spóźniony, poranny) robię listę błędów.
Po czwarte treningi niby przeprowadzone modelowo, ale chyba brak obozu treningowego (pamiętacie: po dwa treningi dziennie, rano długi-wolny, wieczorem krótki-szybki) w przedostatnim tygodniu przed startem był błędem. Zresztą cały BPS był ustawiony pod Półmaraton Warszawski na koniec marca, tamten bieg wyszedł, a potem nie dało się utrzymać tamtej formy. Może jednak z BPS-em trzeba celować tylko w jedną imprezę na wiosnę i jedną na jesieni, nie licząc na życiówki w innych startach.
Po trzecie pojechałem na ten maraton jak na piknik rodzinny, zabrakło mi koncentracji przed startem. A z tego wynikły dwa kolejne błędy, które bezpośrednio przełożyły się na katastrofę.
Po drugie zawaliłem odżywianie. Pilnowałem, żeby podczas pikniku nie pić alkoholu, pilnowałem, żeby się dzień przed biegiem napoić. Ale zjadłem za mało węglowodanów. Niby było domowe pasta party poprzedniego wieczora, był też makaron w czwartek wieczorem. Ale w sobotę na obiad był grill, najadłem się mięsem, czyli przyswoiłem tyle białka, że w niedzielę pewnie nieźle sobie budowałem mięśnie na biegu. Rano dopadł mnie mocny stres, nie mogłem jeść, śniadanie było malutkie, symboliczne. U szwagierki w domu nie było bananów ani czekolady, sklepy były pozamykane z powodu świąt świętych. Powinienem przed biegiem o to wszystko zadbać.
A po pierwsze popełniłem klasyczny błąd nowicjuszy. Proroczo napisałem, że nieważne czy drugi maraton czy 34. Tak samo człowiek może się podpalić na starcie. Emocje eksplodowały z taką siłą, że do piątego kilometra biegłem z czołówką kobiet. Dobiegły potem w 2:40.
Na piątym kilometrze stwierdziłem, że tempo jest za szybkie – 18:45, tyle co średnia z Półmaratonu Warszawskiego. I chciałem zwolnić. No, niby nawet zwolniłem, ale druga piątka wyszła wolniej tylko o 6 sekund.
Na trzeciej piątce zostałem sam i zrobiłem ją w 21:36. Tu jeszcze była szansa – nie na walkę o dobry czas, ale na ratowanie honoru. Niestety na 15. km podczepiłem się do kogoś, kto mnie dogonił i zrobiliśmy piątkę w 20:27. Na połówce postanowiłem odpocząć przez 10 km, żeby po 30. się poderwać. Piątki: 22:22 i 23:51. I to się w pewnym sensie udało, po 30. podczepiłem się do kolejnego wyprzedzającego, przebiegliśmy piątkę w 22:15.
Na tej piątce dotarło do mnie najstraszniejsze. Od ponad godziny wiedziałem już, że nie walczę o życiówkę. Od parudziesięciu minut zdawałem sobie sprawę, że nie przebiję wyniku Daniela z Torunia – tego Daniela, którego cztery lata temu wyprowadziłem jak psiaka na pierwszy trening, a który teraz pobiegł 2:55:11. Ale po trzydziestce zorientowałem się, że zagrożone jest złamanie trzech godzin.
A ja już nigdy nie chciałem pobiec powyżej trójki.
Groźba się zmaterializowała, za naszymi plecami, jak kula, jak walec, jak chiński smok zbliżała się grupa z zającem na 3:00. Doszli nas na 34. km. Kilometr się z nimi trzymałem. W pewnym momencie – widzę to przed oczami: z lewej Wisła, przed nami bulwar, po prawej punkt odżywczy czy inni wolontariusze – grupa zaczęła mi odjeżdżać. Mogłem tylko patrzeć i się smucić. Czas ostatniej piątki to 26:04.
Na Błoniach czekała na mnie – w tym deszczu, w tej nędzy, w tej rezygnacji – Moja Sportowa Żona na rolkach. Zrozumiała momentalnie, że nie może mnie podciągnąć, motywować, może tylko być. Objechaliśmy sobie końcówkę – te dwa kilometry z haczykiem w 13 minut 28 sekund. Czas na mecie: 3:07:44.
Długi blog. Bo długi bieg i duże rozczarowanie. Jedno pocieszające znalazłem dopiero teraz w wynikach – chociaż na Błoniach co chwila ktoś po mnie przebiegał, to udało mi się obronić miejsce w setce: 96. Gratulacje dla czytelnika Konsula, który też mnie przeleciał i dobiegł trzy godziny z trzema minutami.
Kiedy wreszcie przebrałem się w cywilne ciuchy, marynarkę, postanowiłem sobie dołożyć. Bo nie może tak być Wojtek, że będziesz biegał o 20 minut wolniej niż chciałeś. To jeszcze jedna rzecz, której się nie powinno robić, ale: za dwa tygodnie w Łodzi rewanż.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.