Kazimierz I – 21 czerwca 2008

Weekend zapowiadał się bajecznie, zaczynał się o 10. rano. Czyli, choć to sobota, bieganie musiałem zrobić wcześnie.

Wstałem o siódmej, żeby przed ósmą ruszyć na półtorej godziny biegania. Nie wiem, czy zauważyliście, że sporo ludzi mówi półtora godziny albo półtorej roku. Z porażającą konsekwencją. Jakby ten liczebnik automatycznie zmieniał rodzaj rzeczownika, który określa. Całkiem jak mnożenie przez minus jeden.

Wierzę ostatnio w podbiegi. Zrobiłem więc tak: pół godziny do górki w Powsinie, tam pół godziny podbiegów i ostatnie pół godziny do domu. Czterystumetrowe, niezbyt strome podbiegi zacząłem od tempa 4:40 na kilometr, a potem każdy kolejny szybciej aż do 4:00. W 4:00 chciałbym przebiec jesienny maraton.

Zbiegi robiłem powoli, odpoczynkowo. Przed samym maratonem spróbuję też szybkich zbiegów, tego środka treningowego nigdy nie używałem, więc mnie kusi. Bo warto co jakiś czas dołożyć nowy bodziec, to stymuluje rozwój.

A dziesiątej ruszyliśmy na ślub znajomych, a potem do Kazimierza. To nie imię mego wuja, tylko miejscowość, w której moja była szefowa (niebiegająca, ale matka maratończyka Piotra Sz.) organizuje co roku zlot znajomych z pracy i nie tylko. Cdn.  

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.