maciejowa 2 – 9 kwietnia 2007

– I tak pan tutaj biega – zapytała para emerytów na Maciejowej w śmigus dyngus po śniadaniu. Super. Bieganie zrobiłem po śniadaniu. Na Maciejową, tym razem powrót krótszą drogą, więc 45 minut. Pod górę najpierw spotkałem samotną turystkę, widać że przyjezdną, która wspinała się z wysiłkiem. Trzy minuty wyżej młodzieżową grupę wycieczkową z wychowawcą. Nawet nie wiedzą dzieciaki, jaką dostają szansę od życia. Ja swoją wykorzystałem, bo to mnie ojciec wyciągał od małego w góry i to ja teraz potrafię z ruchu, ze sportu czerpać szczęście. A następne dwie minuty wyżej przy górnej stacji wyciągu na Maciejową spotkałem jeszcze siedzącego tam samotnego górala. Przynajmniej tak wyglądał: miejscowy, z ogorzałą twarzą i kurtką, jakiej dziś w supremarkecie sportowym nie znajdziesz. I jeszcze para emerytów, pozdrowiliśmy się z wzajemnym podziwem. Top właśnie oni zapytali mnie z podziwem i niedowierzaniem, czy ja tu wbiegłem. Wbiegłem na szczyt Maciejowej, prawie pół godziny pod górę, trening w niezłym tempie i z niezłym obciążeniem. Tatr dziś nie było widać, wilgoć powietrzna je zasłoniła. A potem znów na skrzydłach w dół. Wylatywały ze mnie toksyny po alkoholu i po kłótniach dnia poprzedniego. Bardzo kocham Moją Sportową Żonę niezależnie od sporów między nami. Leciałem z góry jak na skrzydłach. I najpierw spotkałem tę samą parę emerytów. – To ja państwa podziwiam, bo nikt z waszych rówieśników nie jest w stanie tu dojść. – Trenujemy – odpowiedział mężczyzna. – Bo w drugim świecie podobno też się będzie chodziło. Nie mam nic więcej do dodania do tego dialogu. Chyba że krótkie słowo: szacunek. A trzy minuty niżej spotkałem tę samotną turystkę, szła razem z tym góralem, który czekał przy górnej stacji wyciągu. Odmieniona, rozradowana, rozpromieniona. Serce ogrzało mi się w momencie jak w piekarniku. Bo i ja dwa lata temu z hakiem umówiłem się w tym smaym miejscu na trzecią randkę w naszym życiu z Moją Sportową Żoną. Ona przyszła z domu, od Tatarowej, tak jak ja dziś przybiegłem. A ja dotarłem do tego miejsca szlakiem wzdłuż wyciągu, tak jak dziś ten góral. Mówcie co chcecie. Ale piękny jest świat, w którym zamiast po miejskim parku można pobiegać na stoku Maciejowej. I zamiast umawiać się na randkę w pubie, kinie czy innej infrastrukturze, można wyznaczyć sobie spotkanie w miejscu, gdzie czerwony szlak schodzi się z czarnym. Sorry, trochę mało dziś o bieganiu. Ale była to odpoczynkowa 45-minutowa przebieżka. Bardziej na podtrzymanie treningu niż na konkretny efekt. Bardziej dla przyjemności niż dla sekund urwanych na starcie. Bardziej dla sportowego szczęścia niż dla czegokolwiek innego. I bonus: przypomniały mi się ciepłe dni tamtej zimy. A teraz właśnie MSŻ zagląda mi przez ramię i pyta, czy już napisałem. Tak, kochanie.

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.