maciejowa – 9 lutego 2007

Dziś dzień zacząłem na tej samej Maciejowej, co wczoraj, ale od góry, a nie od dołu. Łapiemy narty garściami. Przed południem pojechaliśmy na pobliską Śnieżnicę, bo tam też wybrała się jej siostra z Krakowa. Krakowiacy to mają fajnie – myk i już są w górach. Mój biegający szef twierdzi, że Warszawa jest najgorzej położoną stolicą Europy, a może i świata. Nigdzie nie ma tak, żeby do gór i morza było po 300 kilometrów z hakiem. Zawsze znajdzie się jakaś atrakcja pod ręką. Po południu pojechaliśmy na oślą łączkę w Zębie koło Zakopanego, bo tam jest na feriach córka gimnazjalistka ze swoim chłopakiem. Jeździ na podobnym poziomie co córka przedszkolak, gdyż obie początkują. Więc dzieci miały radość, a my radość inaczej. Zabawnie się czułem w roli profesora od nart tylko z tego powodu, że już nie jeżdżę pługiem. Ale sportowy dzień zacząłem na Maciejowej. Tuż za domem jest ścieżka na Tatarową, a stamtąd dróżką dobiega się do szlaku znakowanego. I w pół godziny byłem koło schroniska na Maciejowej. Od początku ery sportowej śmiesznie zmniejszył mi się świat. Schronisko, do którego w czasach turystycznych robiłem wyprawy (kiedy córka gimnazjalistka była jeszcze córką przedszkolakiem) jest teraz celem krótkiego porannego treningu. A górę na którą wspinałem się przez godzinę z hakiem i mozołem zdobywam raz po raz wyciągiem narciarskim. Trening wyszedł dziś raczej siłowy. Podbieganie przez pół godziny pod górę i pod śniegu wyrabia najbardziej siłę. Na grzbiecie starałem się biec szybciej niż w grudniu. I mam nadzieję, że to dobra cegiełka do tego, żeby w lutym biegać szybciej niż w styczniu.

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.