Powinno być dziś 21 km biegu. Było 16, ale w takim mrozie uważam, że to i tak nieźle. Krem ochronny na twarzy wystarczył na 40 minut biegu. No i to zimno w kościach. Dwie bluzy plus podkoszulek to jednak za mało, przydałby się jeszcze bezrękawnik. Pół biedy w Lesie Kabackim. Tam leży wprawdzie udeptany śnieg, ale drzewa chronią od wiatru i temperatura odczuwalna rośnie do nieodczuwalnej. Wziąłem dziś znów pulsometr, bo trening miał być w pierwszym zakresie. Ustawiłem go na 150-156 i kilometry wychodziły mi około 5:00, a dwa nawet szybciej. Po śniegu. Naprawdę trochę szybciej biegam, może te katorgi po stadionach na coś się zdadzą. Po dziesięciu kilometrach w lesie wybiegłem na ulice, bo dziś wracałem do domu biegiem. I tam zrozumiałem po co jest las. Las jest po to, żeby nas ochronić od wiatru. Także od wiatru historii. Możemy sobie w majestacie bezprawia i niesprawiedliwości wyciąć wszystkie lasy Polski. Ale wtedy zmiecie nas barbarzyńców wiatr historii – przeciągi między Moskwą, a Berlinem. Tak silne, że jak będą sobie chcieli przeprowadzić następny rurociąg, to nie zrobią tego przez dno Bałtyku tylko przez środek kraju nad Wisłą. I jak będą mieli dobry humor, to zapytają o korytarz, a jak gorszy, to wjadą nam z buldożerami opancerzonymi po prostu. Wiem, że to czysta demagogia. Ale lepsza czysta demagogia niż brudna Rozpuda. Spotkaliśmy dziś Dzikiego, z którym ćwierć wieku temu stawiałem swoje pierwsze kroki biegowe na szkolnym obozie nad jeziorem Garbaś. Dziki powiedział, że ta rzeczka, przez którą przebiegało się półtora kilometra przed namiotami, to właśnie Rospuda. Dookoła jeziora było chyba z siedem kilometrów, a obiegnięcie go było wyczynem niebywałym. Ta radość, to bohaterstwo. To se ne vrati. Czas – mówiąc Niemenem – jak rzeka na przód płynie. Jedyne co można jeszcze ocalić, to rzeka.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.