ogłoszenie parafialne – 4 grudnia 2008

Uwaga! Dziennikarz piszący o bieganiu szuka bohaterów do reportażu, którzy kiedyś Postanowili przez duże P, że będą biegać. I co z tego wyszło?

Tym dziennikarzem jestem ja. A bohaterem możesz zostać Ty. Z waszych (mam nadzieję, że także) opowieści ma powstać reportaż do miesięcznika Bieganie. Bo to jest autentycznie ciekawe, jak to jest kiedy dorosły człowiek postanawia biegać. Dlaczego. I co potem napotyka na ścieżce – jakie przeszkody i jakie wzmocnienia pozytywne mówiąc żargonem psychologów. A wreszcie dokąd go ta ścieżka prowadzi.

Hasłem wywoławczym są postanowienia noworoczne. Ale to tylko medialny haczyk do zawieszenia opowieści – o sile (i słabości) ludzkiej woli. Piszcie: wojciech.staszewski@agora.pl, to się umówimy jakoś na rozmowę. Hasło: bieganie.

Przy okazji zacząłem się zastanawiać, jak ja zacząłem biegać. Znacie? To posłuchajcie. Był styczniowy wieczór, a kiedyś styczniowe wieczory były takie, jakby człowiek wszedł do lodówki. Szedłem na religię, bo kiedyś się na religię szło do parafii – z własnej woli i to nie po to, żeby sobie robić jaja z katechetki. W drodze myślałem sobie, że może by zacząć biegać, bo pół roku wcześniej fajnie mi się biegało wokół Jeziora Garbaś z Dzikim na mitycznym do bólu obozie szkolnym. Religia była odwołana, bo kiedyś też ludzie chorowali, a ksiądz też człowiek. A ja powiedziałem sobie: słowo się rzekło. Wróciłem do domu, założyłem pionierki (młodsi: google) – co za odjazd – grube spodnie dresowe, kurtkę kangurkę z jakiejś odmiany brezentu (młodsi, wiecie co) i wyszedłem na pierwszy w życiu świadomy trening.

Biegałem codziennie po 6 km, siedem dni w tygodniu, zwykle dość szybko, bo nikt mi wtedy nie powiedział, jak trenować rozsądnie. Nagroda przyszła na wiosnę – wygrałem klasowe wyścigi na 1500 metrów, rok wcześniej byłem piąty, a finiszu zwycięzcy nawet nie widziałem. Ten bieg mam zapisany gwoździem na twardym dysku, mógłbym opowiadać o każdym kółku tak długo, że nikt by nie dał rady doczytać do końca.

Potem bieganie odłożyłem na półkę z książkami. Uznałem, że nie mam czasu, bo muszę się uczyć do matury. Studia – po pierwsze z tym samym podejściem, że sport jest zbyt niepoważny, po drugie jak raz spróbowałem pobiegać, to się nie dało, bo po maturze poważny wypadek samochodowy, z którego wyszedłem z urazem biodra.

Ale gdzieś mi się to bieganie przyczaiło w przysadce. Gdzieś mnie dorwało, wysłało mi sygnał z podświadomości. Coś mnie podkusiło, żeby zadzwonić do Dzikiego, czy byśmy nie pobiegali po Puszczy Kampinoskiej jak za dawnych lat. I biegam, ponad pół życia biegam. Myślę, że obiegłem już pół równika, a z zawodami doliczyłbym jeszcze parę południków.

A wy? Jaka jest wasza historia?

W tym tygodniu kończę roztrenowanie i miękko wchodzę w pierwszy etap treningów. Na razie trochę przypadkowo, bo w sobotę i w niedzielę będą zawody na 10 km. Więc dziś pod te zawody pobiegaliśmy z Kamilem godzinę po Lesie Kabackim. Spokojne tempo, ok. 5:30 na kilometr. A tętno zamiast 145 (jak przy takim tempie w sezonie) – 157. To normalne, że człowiekowi spada potencja biegowa, nie można cały czas funkcjonować na obrotach miksera. Na koniec zrobiliśmy trzy szybkie minutówki – wychodziły poniżej 4:00, lekko, bardzo dobrze. Nie będzie się człowiek musiał wygrzebywać z dolin.

To był pierwszy trening na przetarcie. Wczoraj był tenis z Moją Sportową Żoną, a dziś wieczorem siatkówka. Więc nie zobaczę nowej Wisły pod postacią Warty, która da radę Deportivo LaCorunia.

Amen.

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.