Uwaga! Dziennikarz piszący o bieganiu szuka bohaterów do reportażu, którzy kiedyś Postanowili przez duże P, że będą biegać. I co z tego wyszło?
Tym dziennikarzem jestem ja. A bohaterem możesz zostać Ty. Z waszych (mam nadzieję, że także) opowieści ma powstać reportaż do miesięcznika Bieganie. Bo to jest autentycznie ciekawe, jak to jest kiedy dorosły człowiek postanawia biegać. Dlaczego. I co potem napotyka na ścieżce – jakie przeszkody i jakie wzmocnienia pozytywne mówiąc żargonem psychologów. A wreszcie dokąd go ta ścieżka prowadzi.
Hasłem wywoławczym są postanowienia noworoczne. Ale to tylko medialny haczyk do zawieszenia opowieści – o sile (i słabości) ludzkiej woli. Piszcie: wojciech.staszewski@agora.pl, to się umówimy jakoś na rozmowę. Hasło: bieganie.
Przy okazji zacząłem się zastanawiać, jak ja zacząłem biegać. Znacie? To posłuchajcie. Był styczniowy wieczór, a kiedyś styczniowe wieczory były takie, jakby człowiek wszedł do lodówki. Szedłem na religię, bo kiedyś się na religię szło do parafii – z własnej woli i to nie po to, żeby sobie robić jaja z katechetki. W drodze myślałem sobie, że może by zacząć biegać, bo pół roku wcześniej fajnie mi się biegało wokół Jeziora Garbaś z Dzikim na mitycznym do bólu obozie szkolnym. Religia była odwołana, bo kiedyś też ludzie chorowali, a ksiądz też człowiek. A ja powiedziałem sobie: słowo się rzekło. Wróciłem do domu, założyłem pionierki (młodsi: google) – co za odjazd – grube spodnie dresowe, kurtkę kangurkę z jakiejś odmiany brezentu (młodsi, wiecie co) i wyszedłem na pierwszy w życiu świadomy trening.
Biegałem codziennie po 6 km, siedem dni w tygodniu, zwykle dość szybko, bo nikt mi wtedy nie powiedział, jak trenować rozsądnie. Nagroda przyszła na wiosnę – wygrałem klasowe wyścigi na 1500 metrów, rok wcześniej byłem piąty, a finiszu zwycięzcy nawet nie widziałem. Ten bieg mam zapisany gwoździem na twardym dysku, mógłbym opowiadać o każdym kółku tak długo, że nikt by nie dał rady doczytać do końca.
Potem bieganie odłożyłem na półkę z książkami. Uznałem, że nie mam czasu, bo muszę się uczyć do matury. Studia – po pierwsze z tym samym podejściem, że sport jest zbyt niepoważny, po drugie jak raz spróbowałem pobiegać, to się nie dało, bo po maturze poważny wypadek samochodowy, z którego wyszedłem z urazem biodra.
Ale gdzieś mi się to bieganie przyczaiło w przysadce. Gdzieś mnie dorwało, wysłało mi sygnał z podświadomości. Coś mnie podkusiło, żeby zadzwonić do Dzikiego, czy byśmy nie pobiegali po Puszczy Kampinoskiej jak za dawnych lat. I biegam, ponad pół życia biegam. Myślę, że obiegłem już pół równika, a z zawodami doliczyłbym jeszcze parę południków.
A wy? Jaka jest wasza historia?
W tym tygodniu kończę roztrenowanie i miękko wchodzę w pierwszy etap treningów. Na razie trochę przypadkowo, bo w sobotę i w niedzielę będą zawody na 10 km. Więc dziś pod te zawody pobiegaliśmy z Kamilem godzinę po Lesie Kabackim. Spokojne tempo, ok. 5:30 na kilometr. A tętno zamiast 145 (jak przy takim tempie w sezonie) – 157. To normalne, że człowiekowi spada potencja biegowa, nie można cały czas funkcjonować na obrotach miksera. Na koniec zrobiliśmy trzy szybkie minutówki – wychodziły poniżej 4:00, lekko, bardzo dobrze. Nie będzie się człowiek musiał wygrzebywać z dolin.
To był pierwszy trening na przetarcie. Wczoraj był tenis z Moją Sportową Żoną, a dziś wieczorem siatkówka. Więc nie zobaczę nowej Wisły pod postacią Warty, która da radę Deportivo LaCorunia.
Amen.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.