pięta – 17 kwietnia 2008

Szukam swojej własnej pięty. Achilles.

Popisałem, zakupy, na obiad do gazety z Moją Sportową Żoną, a potem w szkołach dzwoni ostatni dzwonek, ostatni nauczyciele opuszczają mury, wśród nich Daniel, a pod szkołą czekałem ja, podrzuciła mnie tam MSŻ po drodze do naszej ciotki.

Pojechaliśmy we dwóch do Lasu Kabackiego. Daniel ma za 10 dni maraton w Toruniu, sam zaproponował dwudziestkę. W to mi graj, bo od dawna moją piętą achillesową była wytrzymałość. Kiedyś miałem w życiu mniej czasu na bieganie, łatwiej było mi zrobić pół godziny ostrych interwałów niż półtoragodzinne bieganie w pierwszym zakresie. Wtedy człowiek ma szybkość, pościga się na 5 czy 10 km z tym i owym. Ale w maratonie ten i ów będę o kilkadziesiąt minut szybsi, bo człowiekowi brakuje szybkości. Taka jego pięta.

Ustaliliśmy: biegniemy 10 km po żółtej trasie powoli, a potem robimy nawrót i robimy 10 km szybko. W pierwszej połowie musieliśmy się hamować, chcieliśmy biec kilometr po 5:15, a wychodziło cały czas troszkę poniżej 5:00, a jak się zapomnieliśmy w rozmowie to nawet 4:45. Obgadaliśmy swoje żony – ja swoją sportową i charakterną, a on swoją niesportową i również (choć inaczej) charakterną. No i było story o mojej pięcie, która już goi się jak pupka niemowlęcia po linomagu (czy dziś stosuje się jeszcze linomag?). Piętę wyleczyła mi MSŻ specyfikiem o nazwie tribiotic. Pięta to ważna sprawa, przekonuje nas o tym nie tylko historia Achillesa.

Dobrze, że wszystkie ważne kwestie zamknęliśmy w pierwszej dziesiątce, bo kiedy przyspieszyliśmy rozmowa zrobiła się urywana. Tempo 4:13 na kilometr. To tyle, ile Daniel powinien biec w Toruniu, jeśli myśli o złamaniu w maratonie 3 godzin. Powiem wam, że przynajmniej dla mnie pokonanie tej bariery było jak zdobycie Troi. Absolutny czad. Lata oblegania, nieudane próby podboju, małe pojedynki, a wreszcie zwycięstwo i to nawet bez podstępu.

Szósty kilometr drugiej dziesiątki zrobiliśmy w 4:21, wiadomo, człowiek nie rydwan. A potem okazało się, że piętę mam w zupełnie innym miejscu. Bo Daniel zaczął przyspieszać, a mnie zaczęło brakować szybkości. Siódmy kilometr w 4:13, ósmy w 4:03, nawet dziewiąty w 3:58 dałem radę zrobić. Ale, na ostatnim nie wykrzesałem z siebie więcej niż 3:56, a Daniel śmignął w 3:43.

Gdzie ta moja pięta. Zaniedbałem szybkość w bezkresach długiego i zbyt wolnego biegania? A może pięta leży gdzie indziej. Gdzie indziej jest pięta pogrzebana. W niedzielę miałem kompletny dół formy w czasie treningu w puszczy z Dzikim. Dziś forma trochę wzrosła, ale ciągle jest w dolinie.

A propos dolin, to fajny dialog mieliśmy dziś z MSŻ. Pokazałem jej buty (firmy bogini), w których biegam:

– Wiesz, niedługo sobie zmienię buty, a zanim te się rozpadną wezmę na halę.

– Po co te buty na hale? Przecież masz specjalne do biegania po górach.

Tematyka obuwnicza zresztą też jest blisko kwestii pięty.

Na koniec jeszcze slogan reklamowy, właśnie mi wpadł do głowy: Dzisiaj Achilles kupiłby adidasy. 

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.