Dwie godziny po wale i w upale.
Naprawdę nie wiem, jak mogłem robić te treningi bez empetrójki. I tak można umrzeć z nudów. Psychika siada.
Nie chciałem robić tradycyjnej trasy przez Las Kabacki, Powsin i Wilanów do Gazety. Bo ile razy można biegać to samo po tych samych ścieżkach. Gdyby człowiek był zawodowcem, to proszę bardzo, pół życia na bieżni też będzie ok. Ale jak jest amatorem, to może sobie bardziej urozmaicać. A porządku pilnuje pulsometr. Tętno ok. 145-150 czyli górna część pierwszego zakresu.
Pobiegłem przez Pole Wilanowskie w stronę Wisły i Kępy Zawadowskiej. Jest coś wakacyjnie rozleniwiającego w tamtym krajobrazie w letnie dni. A właśnie za chwilę zaczyna się kalendarzowe lato. Nadwiślański brzeg jak z piosenki Niemena: piachy, piachy i zielone kępy krzewów, drzew.
Przez to naniosłem wieczorem mnóstwo piasku do domu (na butach, skarpetkach) i mieliśmy właśnie awanturę z Moją Sportową Żoną. Była równie dramatyczna co końcówka meczu Turcja-Chorwacja, ale trwała krócej niż dogrywka.
Dobiegłem po dwóch godzinach do Gazety, a minutę później z dokładnością zegarynki podjechała MSŻ. I poszliśmy na rodzinny obiad. Potem ona do pracy, a ja do pracy. Trochę w Gazecie, a po odebraniu córki przedszkolaka (jest remont placówki i Krasnale są teraz w Żabkach) – praca w domu.
No, ale jak człowiek chce w lecie pobiegać w innych rejonach Europy niż Las Kabacki, to teraz musi finiszować z pracą.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.