przyspieszony trening w śniegu – 29 stycznia 2007

Lubię dni postawione na głowie. Zaczynające się pracą o 5 rano z całym wolnym popołudniem. Tylko wolę, kiedy trening daje się zrobić jednak przed południem. Dziś się nie dało. Rano pisanie tekstu, potem rodzinne śniadanie, na którym była też córka gimnazjalistka i po raz kolejny roztoczyła wizje, jak to fajnie byłoby trenować. Ja już nawet nie komentuję. Może do sportu trzeba dojrzeć? Też kiedy patrzę za siebie i myślę, co by było gdybym w wieku 15 lat trenował tak jak dziś – to mnie łapie smutek wielki jak słoń. Po śniadaniu dokończyłem tekst (o smutku nastolatków) posłałem go do gazety i ruszyłem jego śladem na zebranie. Byłem w redakcji jakieś pół godziny po tekście, droga elektroniczna jest szybsza. A potem był już tylko wyścig z czasem. Poprawki do tekstu, ustalenie co z drugim, który od paru tygodni mielą redakcyjne młyny, dopytanie co z trzecim. I nerwowe patrzenie na zegarek, bo o 16:00 przejmuję córkę przedszkolaka, a Moja Sportowa Żona jako zawodowiec idzie zarabiać pieniądze sportem. W tej sytuacji na mój amatorski trening wykroiłem tylko 45 minut. Miała być zgodnie z Planem K. godzina: 4 km lekkiego biegu plus 5 powtórzeń po 1600 m (bieganych w tempie po 3:30 kilometr) z przerwami po dwie i pół minuty plus 3 km wygaszenia na koniec. Musiałem to dostosować do moich dzisiejszych możliwości i ograniczeń klimatyczno-infrastrukturalnych. Wyszło tak: najpierw 1 km lekkiego biegu. Potem 4 powtórzenia (bo na 5 nie starczyło czasu) po 1500 m (bo nie biegałem po 400-metrowym stadionie tylko na oznaczonej co pół kilometra trasie w Lesie Kabackim). W tempie po 4:00-4:10 km, bo na tym zlodowaciałym śniegu to taki sam wysiłek jak 3:30 w normalnych warunkach. A przerwy były po trzy minuty, bo tyle potrzebowałem na przetruchtanie pół km (a nie 400 metrów jak przy robieniu tego treningu na stadionie). No i na koniec półtora kilometra wygaszenia, a żeby nie było tak lekko zrobiłem sobie jeszcze dwie przebieżki. Pogadałem przy tym ze spotkanym na trasie Słonikiem. To chłopak z Kabat, który niedawno oglądał moje plecy, a którego pleców ja już teraz nie widzę chyba że na pierwszym kilometrze. Potem odjeżdża do przodu. Słonik słabo na razie biega maratony, za to wyżywa się na piątkach, dziesiątkach. I to powinien robić, bo maksymalnie takie dystanse przypisane są do jego młodego wieku. Kiedy tak patrzyłem na Słonika, to zrobiło mi się żal, że kiedy miałem tyle lat, nie docisnąłem sobie jak on teraz. Ale cóż, niektórzy dojrzewają dłużej, na przykład ja. Przez pół dnia dojrzewała we mnie choroba. Na bieganiu myślałem, że wypluję płuca. Ale chyba udało się przy okazji pozbyć kilku miliardów zarazków. Chrypka o dziwo mniejsza, samopoczucie lepsze. Eksperyment ‚Czy można wybiegać lekkie przeziębienie?’ będzie kontynuowany.

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.