Największą atrakcją stolicy jest stadion, którego nie ma. Kiedy rodzina wsiadała do pociągu w Krakowie jeszcze spałem. Kiedy wjeżdżała do województwa świętokrzyskiego, ja wypiłem herbatę, bo jeść mi się kompletnie nie chciało. Kiedy przekroczyła granicę województwa mazowieckiego, ja już biegałem.Zrobiłem sobie zabawę 5-4-3-2-1, o której mi opowiedziała mi biegaczka, z którą robiłem rozmowę w tygodniu. Na początek trochę truchtu, a potem 5 minut szybko, 4 minuty truchtu, 4 minuty szybko, 3 truchtu, 3 szybko, 2 truchtu, 2 szybko, 1 truchtu i 1 szybko, a na koniec dotruchtać do domu. Fajne, bo każdy odcinek biegniesz coraz szybciej. Najlepiej byłoby powtórzyć tę serię drugi raz, żeby te pięcio i czterominutowe odcinki spróbować pobiec z wypracowaną na jedno i dwuminutowych prędkością. Ale na to nie miałem już czasu, bo rodzina zbliżała się do Warszawy.Rodzina z Krakowa, co im pokazać w stolicy? Chcieli zobaczyć Łazienki, najbardziej nieprzyjazny biegaczom park świata, na bramie wisi tabliczka, że jogging można uprawiać tylko do 10.00. Nawet jak biegał po nim Bill Clinton, kiedy był z wizytą w Polsce, to nie dało im to do myślenia.Pojechaliśmy potem do parku Żeromskiego koło placu Wilsona, dzieci się wybawiły. A później objazd po Warszawie, pokazaliśmy im nowe mosty i starą Pragę, żeby nie myśleli, że w Warszawie to tylko śródmieście i bloki. I gwóźdź programu: stadion. Nie mogli się nadziwić, kiedy wjechaliśmy w strefę rozsypujących się straganów i latających na wietrze makulatur. Zażądali, żeby wysiąść i wdrapaliśmy się na koronę stadionu. Spojrzeć na boisko i wyobrazić sobie tu Europę 2012.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.