Pamiętacie szkołę? Ciągle oddajesz pracę domową albo piszesz klasówkę i pani ci stawia stopień. Ja sobie za ostatnie treningi wystawiam trójkę z minusem.
Dostało mi się pod ostatnim blogiem, że nie realizuję ściśle planu Skarżyńskiego. To prawda, bo plan biegowy nie da się moim zdaniem w stu procentach przełożyć na życie, kiedy nie jesteś wyczynowcem. Bo dom, bo praca, bo zebranie, bo tekstu nie przyjęli i trzeba poprawiać, bo w okolicy nie ma krosowej pętelki, więc nie będę jeździł do puszczy albo na Kujawy, bo jedziemy z rodziną w góry, to mam po nich nie biegać, skoro gór nie ma w planie? My biegacze-amatorzy jesteśmy skazani na ciągły kompromis między drogą i prawdą. Takie jest życie.
Przygotowałem sobie kompromisowy plan treningowy na grudzień i styczeń czyli podbudowę. To wypadkowa nauk guru Skarżyńskiego, lekcji trenera R. i życiowych realiów. Posłuchajcie, będzie zasadniczo tak:
– poniedziałek – siła biegowa w Lesie Kabackim (skipy i podbiegi Słonika),
– wtorek – długie wolne bieganie, ale wątpię, żebym dał radę zmuszać się do półtorej godziny, raczej będzie godzina,
– środa – szybko, interwały, spróbuję biegać bardzo krótkie odcinki bardzo szybko, sporo powtórzeń,
– czwartek – odpoczynek od biegania,
– piątek – lepsze byłoby tu długie i wolne bieganie, ale mam Fasolki z córką przedszkolakiem, więc zrobię wtedy powtórkę treningu siłowego, podbiegi na Agrykoli, już bez skipów,
– sobota – długie wolne wybieganie, dam radę dwie godziny czy tylko półtorej?
– niedziela – wolne.
To nie jest imponujące brzemię. W poprzednich latach biegałem w zimie po cztery razy, ale za to długo: godzina (z siłą biegową), półtorej, półtorej, dwie. Tegoroczny plan jest lżejszy psychicznie.
Ale plan to jedno, a wykonanie, to drugie.
W tym tygodniu w poniedziałek nie biegałem, bo w sobotę i niedzielę miałem dwa nieprzewidziane starty. Poniedziałkowa regeneracja była rozsądna. Za to sobie nie odejmuję punktów.
Gorzej z wtorkiem. Pisałem, pisałem (zdaje się, że o bieganiu) i zbierałem się na trening od rana do szesnastej. I zamiast godziny-półtorej biegania wyszło 30 minut w pierwszym zakresie. Żeby nie było tak całkiem lekko zrobiłem pod koniec 6 szybkich minutówek z minutowymi przerwami w truchcie. Czyli zabrało to prawie pół treningu, zrobiła się hybryda pierwszozakresowo-interwałowa. Punktów ujemnych zarobiłem za to więcej niż dałaby mi policja za jechanie Wisłostradą pod prąd z szybkością 200 km/h pomarańczowym trabantem.
Ale więcej czasu na bieganie nie było. O 16.55 przyjechała córka licealistka i poszliśmy na godzinę ping ponga. Jednego seta przegrałem.
Środa – z bieganiem trochę lepiej. Córka przedszkolak miała Fasolki, a ja pobiegłem na stadion obok. Chciałem robić 400-metrówki w tempie szybszym niż będę potrzebował podczas startów. Wychodziło mi tempo między 3:33 a 3:43 na kilometr. Czyli szybciej niż zamierzam pobiec maraton, ale wolniej niż będę w sezonie biegał 10 kilometrów. Chyba za tydzień spróbuję 200-metrówek.
W czwartek jest odpoczynek. Tylko wieczorna siatkówka korporacyjna, zaczynają mi wychodzić ataki, chociaż siatka wisi dla mnie wyżej niż kosz dla Kobe Bryanta. W środę byliśmy jeszcze z Moją Sportową Żoną na tenisie. Też nam coś zaczyna wychodzić.
Sport jest przyjemny. Starajmy się tej przyjemności nie gubić niezależnie od tego, jaki stopień wystawia nam pani, w jakim tempie biegamy I, a w jakim III zakres, jakie osiągamy wyniki w biegu na 10 km (pozdrawiam starywilmo). Już się nie mogę doczekać piątkowego katowania się na Fasolkach.
Jeszcze PS. To może już nie sport, ale też rywalizacja i też przyjemna. W środę wieczorem graliśmy ze znajomymi (maratonka-fitnesska i wioślarz-instruktor spinningu) w rzutki, które dostałem od MSŻ na urodziny. MSŻ wygrała, a ponieważ ona kocha wygrywać, a ja kocham ją, to wszystkich o tym informuję.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.