Mąż (powinienem napisać wdowiec, ale to okropne słowo) Agaty Mróz nie chce na razie rozmawiać z prasą. Można go zrozumieć.
Człowiek jest w takiej dziwnej roli: z jednej strony jak hiena cmentarna. A z drugiej, jak kamieniarz słowa, który ma wystawić pomnik, człowiekowi, który umarł. I to nie pomnik spiżowy, kamienny, tylko żywy. Do tego potrzebna jest rozmowa z bliskimi, którzy powiedzą nam o człowieku coś więcej niż to, że był wspaniały, radosny i nie poddawał się do końca. I koło się zamyka.
Obiecałem napisać o wczorajszym bieganiu. Chciałem zrobić sobie test przed przygotowaniami do Maratonu Warszawskiego (28 września, 16 tygodni z hakiem). Chciałem sprawdzić, jakie tempo oznacza u mnie teraz pierwszy zakres. Bo pierwszy zakres – to jest takie obciążenie serca, w którym należy robić długie wybiegania – to u mnie do 150 uderzeń serca na minutę. Chciałbym wiedzieć, na jakie tempo biegu to się przekłada, żeby móc biegać w tym tempie nawet, kiedy nie mam na sobie pulsometra, ale mogę wbiec na jakiś wymierzony odcinek.
Testu wczoraj nie zrobiłem, bo kiedy siedziałem przed internetem i czytałem o śmierci Agaty Mróz, zadzwonił Dziki, że jedzie na kilometrówki do Lasu Kabackiego. Zrobiliśmy je razem, tętno osiągało 172-174, a tempo kilometrówek wynosiło między 3:32 (dużo za szybko), a 3:46 (akurat). Między szybkimi kilometrami – wolne, truchtane po sześć minut z hakiem. Pięć powtórzeń.
Kilometrówki były pod sobotni start Dzikiego w pucharze maratonu na 10 km, Dziki chce tam biec tempem 3:50 na kilometr. Ja miałem nie biec, ale przestawiły mi się plany na sobotę i lecę. Lecę, bo chcę.
A sprawdzian tętna i tempa zrobiłem dziś. Godzina po przedszkolu, dobieg do lasu, tam pięć wymierzonych kilometrów z tętnem 145-150. Czyli górna część pierwszego zakresu, tak jak się powinno porządnie trenować długie wybiegania. I wynik jest taki: między 4:56 a 5:06. Czyli powinienem biegać w około 5 minut na kilometr. Precz z długimi wybieganiami po 5:40. To chyba jednak była przesada.
Mam dobry sportowy czas. Forma w okresie roztrenowania nie spadła. A odpocząłem. I dużo się zrelaksowałem w różnych rekreacjach. Na obiad pojechaliśmy dziś do stołówki pracowniczej z Moją Sportową Żoną. Potem ona wróciła samochodem, a ja zostałem obdzwaniać bliskich i dalszych Agaty Mróz. I wróciłem z pracy na rowerze, bo mamy bagażnik na dachu.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.