twoja ambicja zabija ciebie – 4 sierpnia 2008

Nie wyobrażałem sobie, że ludzie mogą tacy być. Jeśli myślicie, że to będzie historia o dwóch maniakach biegania, z których jeden uważa, że przebiegł o kółko więcej, a drugi, że mniej – to się mylicie. To będzie historia o chorej ambicji, która w obronie własnego ego potrafi unieważnić wszystkie normy, zasady, fakty.

Słuchajcie. W piątek zrobiłem sobie wolne przed sobotnimi zawodami. O rany, jak ja się dawno nie ścigałem. Był bieg na 20 km w ramach Pucharu Maratonu Warszawskiego. Na bieg wybrał się też Marcin G., jeden z członków naszej ekipy przygotowującej się do Maratonu Poznańskiego (www.pbmaraton.blox.pl). To za długi dystans na początkującego kandydata na maratończyka, ale Marcin G. po otrzymaniu pierwszego tygodniowego planu treningowego zadzwonił, że na takie marszobiegi to mu się nawet nie chce wychodzić, że wczoraj sobie pobiegał 45 minut, w ogóle się nie zmęczył, chce więcej, ciężej. Mówisz i masz. Podesłałem mu ostrzejszy wariant i zachęciłem do udziału w zawodach.

Mówisz i masz. Stanęliśmy na linii startu, przestrzegłem Marcina G., żeby zaczynał spokojnie. Ja ruszyłem w tempie jak mi się wydawało po jakieś 3:50 na kilometr. Naprawdę było to około 4:05, bo trasa była źle zmierzona. Dzikiemu na Garminie wyszło 19 km zamiast 20.

Bieg był na Młocinach, 6 pętli. Marcina G. zdublowałem pierwszy raz w połowie dystansu, był chyba piąty od końca, jeszcze biegł. Zagadnąłem, podtrzymałem, pobiegłem. Drugi raz dublowałem go na finiszu. Leciałem wtedy niby po 3:55 (w rzeczywistości po 4:10) na kilometr. W tym upale to i tak dobre tempo, chociaż znów nie było szybsze w drugiej połowie, ale przynajmniej nie spadło znacznie. Marcin G. już maszerował, doradziłem ten marszobieg do końca i już mnie nie było.

Broniłem się przed tupotem z tyłu, przez jakieś 2-3 kilometry tupot się zbliżał, a ja odskakiwałem. Wygrałem z nim o 4 sekundy. I zająłem w biegu czwarte miejsce, czas 1:18:46. Zadowolenie, nawet jak na 19 kilometrów.

Za chwilę dobiegł Dziki, stanęliśmy popatrzeć na Marcina G. Wbiegł, chciałem mu trochę potowarzyszyć, ale pośmiał się tylko niezrozumiale. Przeleciał (przemaszerował) jeszcze jedno kółko i zszedł po piątym.

I co w tym szczególnego? Że każdy może sobie z taką sytuacją zrobić co chce. Liczyłem, że Marcinowi G. wzrośnie poziom pokory treningowej. Ale nie. On wyparł fakty. Serio.

Kiedy na www.pbmaraton.blox.pl napisałem, jak to walczył, ale nie ukończył – najpierw przysłał maila, że przecież obaj wiemy, iż dobiegł do mety. Nie chcę relacjonować tu całej eskalacji szaleństwa, braku logiki w rozmowach telefonicznych. Po kilku godzinach zastanawiania się, jak rozwiązać tę zagadkę zobaczyłem wpis Marcina G. o tym, jak to po 1 godzinie 35 minutach kończył piąte kółko. Bingo. Pomyliło mu się. Bo ciągle, do ostatniej chwili chciałem wierzyć, że człowiek się pomylił ze zmęczenia. Wysłałem maila, że to czwarte kółko było. I wiecie jaką dostałem odpowiedź? ”Jesteś żałosny”.

Słuchajcie, ja jestem potwornie łatwowierny, zwłaszcza jak na dziennikarza. Jak ktoś mi coś mówi, to wierzę w ciemno. Musi być bardzo jaskrawe kłamstwo, żebym zauważył. A tu się nie dało nie zauważyć. Miałem 100 proc. pewności, że mam rację. Miałem 200 – bo w wynikach Marcin G. jest zdyskwalifikowany jako ten, który nie zakończył zawodów. Miałem 300 – bo upewniłem się jeszcze u organizatorów, czy nie ma błędu, okazało się, że sędziowie świetnie zapamiętali Marcina G., jak chciał kończyć po czwartym kółku, jak potem zjawił się bez numeru na mecie piątego.

To nieprawdopodobne. Jak to możliwe, że mając do wyboru dwa stwierdzenia: A. nie dałem rady przebiec 20 km, B. świat kłamie – człowiek jest w stanie wybrać to drugie. Jaką trzeba mieć szatańską siłę w sobie, żeby sobie samemu wmówić, że jest się wielkim i mocnym, tylko inni kłamią. Wbrew faktom, wbrew logice, wbrew wszystkiemu. Przecież Marcin G. musi sobie zdawać sprawę z tego, ile okrążeń przebiegł. A gdybyście usłyszeli, co mówi, gdybyście przeczytali jego maile, oświadczenia internetowe (to akurat możecie zrobić) – no niesamowite. Jest tak wiarygodny, jak politycy w kampanii wyborczej.

Gadaliśmy sobie z ekipą Polska Biega – może zostanie politykiem. Zgodną decyzją wyrzuciliśmy Marcina G. z drużyny. Bo posłuchajcie: biegacz może oszukać, nie musi być święty, jest tylko człowiekiem – ale jest pewien poziom etyki i logiki, poniżej którego zejść nie można.

Ja dziś popełniłem nieuczciwość. Byłem na treningu w Lesie Bielańskim (tam musiałem odstawić do warsztatu autko Mojej Sportowej Żony, któremu zerwał się w sobotę po biegu na Bielanach pasek klinowy). Najpierw sześć serii skipów i wieloskoków (20 minut), a potem 12 półminutowych podbiegów na górkę koło stadionu Hutnika. Podbiegi ćwiczyli tam też młodzi piłkarze i na mój widok krzyczeli ”blokuj gościa, dojeb mu”. Niech żyje piłka nożna.

Zmęczyłem się tym treningiem w dzisiejszym upale i nie chciało mi się wracać biegiem do warsztatu. Nie chciałem też wydłużać treningu ponad godzinę, bo długie bieganie będzie we wtorek. Podjechałem tramwajem – na gapę. To drobna nieuczciwość, sorry, nie jestem Janem Pawłem II. Zastanawiałem się, co bym zrobił, gdyby wszedł kontroler. Najpierw bym go przekonywał, żeby mi darował. On by nie chciał. Wtedy pewnie podałbym mu dane i liczył, że mandat się zawieruszy. Gdyby mnie w tym momencie podkusiło, może podałbym dane fałszywe. Mam nadzieję, że bym się przed tym powstrzymał, bo potem bym się tego wstydził. Ale do takiej nieuczciwości maksymalnie mógłbym się posunąć.

Po co to opowiadam? Bo nie mieści mi się w głowie, żebym miał kontrolerowi powiedzieć w tym momencie ”Przecież obaj wiemy, że mam bilet” albo ”Jesteś żałosny, że chcesz mi sprawdzić bilet”. Nie mieści mi się w głowie, że ludzie mogą być do tego stopnia pojechani.

Dowiedziałem się przy tym wszystkim jeszcze jednego. Żeby zostać maratończykiem trzeba nie tylko wytrenować swoje ciało, ale też mieć odpowiedni poziom ambicji i ego, które mieści się w człowieku. Jeśli ambicja i ego są za małe, człowiek nie zmobilizuje się do treningów, do zawodów. Jeśli są karykaturalnie ogromne – mamy Marcina G. Śpiewał kiedyś Deadlock: ”twoja ambicja zabija ciebie, ambicja to twój wróg”, a ja przez tyle lat myślałem, że to punkowe bzdury. A jednak, znalazł się w końcu bohater tej piosenki.

Ale długi blog. Ukochana MSŻ, która jako pierwsza wysłuchała tej historii, poradziła mi, żebym to z siebie wyrzucił na blogu. Bo wierzcie mi, w niedzielę wieczorem byłem tak tym poruszony, że cały wieczór nie wiedziałem, co ze sobą począć. Jak ludzie mogą tacy być….

A w niedzielę rano zrobiłem dwugodzinne wybieganie. Bo dwie godziny nie biegałem już przez dwa tygodnie. Na końcu trzy żywsze minutowe przebieżki, żeby się nie zatupać. 

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.