visolvit – 12 stycznia 2007

Godzina w huraganie. Tak wyglądał dzisiejszy poranny trening. Chociaż robiłem go po pętli – z przedszkola do Lasu Kabackiego, tam kółeczko i powrót do domu – to cały czas miałem pod wiatr. Meteorologicznie to chyba niemożliwe. Ale meteorologia nie tłumaczy nam całego świata. Wróciłem do domu, a zaraz Moja Sportowa Żona wróciła z porannych zajęć. Miała dziś jedną godzina TBC – Total Body Condition, a po polsku Totalnie Balansujące Ciało, sam to wymyśliłem. I zaczęła się walka o komputer. Wygrała ta sama osoba, co wczoraj w badmintona. Czyli MSŻ. A ja pojechałem do redakcji. Myślałem o rolkach, ale wiatr mnie powstrzymał i użyłem samochodu. Spotkaliśmy się potem na obiad w redakcyjnej stołówce. Ja opowiadałem o tym, jak mi brakuje kolejnego treningu na hali (te płotki, te piłki lekarskie), ale że jednak ciągle odczuwam poprzedni w mięśniach. MSŻ zrewanżowała się opowieścią jak i gdzie jej cieknie pot podczas intensywnych zajęć. I tak od słowa do słowa stwierdziliśmy, że potrzebujemy tzw. suplementacji czyli uzupełniania minerałów. A Vigor, który łykaliśmy przez ostatnie dwa miesiące właśnie się skończył. Kupimy sobie następny, tak na serio. Ale na razie wiecie, co zakupiliśmy. Wspomnienie PRL-u. Visolvit. Pamiętacie tę oranżadkę, którą lekarz zalecał do picia, a dzieci uwielbiały wyjadać paluchem z saszetki? Były dwie, łagodniejsza Vibovit i bardziej hardcore’owy Visolvit, który wykrzywia twarz i napełnia usta musującą rozkoszą. A ja zaraz wyłażę z domu. Na wywiad z Mariuszem Wlazłym.

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.