Właśnie zaliczyłem "bieganie miesiąca", tam gdzie trenowali kiedyś mistrzowie Wunderteamu. Zostawilem Moją Sportową Żonę na deserze truskawkowym w Karpaczu, samochód zawiozłem do Szklarskiej Poręby i wróciłem do niej między reglami – dwie i pół godziny, ponad 25 km. Jezu jak cudny jest las iglasty. Powiesz: góry, jak góry, ale to nieprawda. Karkonosze są całe najeżone igłami od sosen i świerków po kosodrzewinę. Biegłem zatopiony w tym zielonym dywanie (widziałem go potem z góry, satysfakcja mi wracała) z mapą w ręku. Mijałem Przesiekę (to chyba tam była legendarna baza legendarnych polskich długodystansowców), liczne ośrodki sportowe, przy jednym biegały dzieciaki w jednakowych koszulkach przy drugim do treningu zabierali się kolarze chyba górscy w profesjonalnych ubraniach z emblematami kadry Rosji. Do tego świeciło słońce, sportowa sielanka. Pobiegłem jak zwykle bez picia, czego nie powinno się polecać. Ale czasem człowiek robi głupie rzeczy. I nigdy cola nie smakuje tak jak po takim biegu. Utrzymałem ładny pierwszy zakres na podbiegach przed Bierutowicami przechodzący w drugi. Ciekawe, dlaczego rząd nie zdekomunizował jeszcze Bierutowic? A potem przez dwa i pół dnia wędrowaliśmy do samochodu przez Samotnię, Śnieżkę, Odrodzenie i Łabski Szczyt. Koło Samotni też jeszcze sobie pobiegałem, 30 minut w drugim zakresie. Najpierw kwadrans poskakałem po kamykach, co miało bardziej walor turystyczny niż treningowy, a potem 18 minut wbiegałem drogą robiąc sześć przyspieszeń po 2 minuty z minutowymi przerwami w truchcie. Szlakiem niebieskim. Czwartkowe bieganie wypadło mi już w Rabce, w rodzinnych stronach MSŻ. Nie miałem już hartu ducha, żeby wbiegać na szczyty, obiegłem miasto, spojrzeć na nową fontannę z czterema słoniami i galerię Gazda przemianowaną niedawno z domu handlowego Gazda. Trochę serca człowiek tu zostawił. I trochę potu. Dziś dołożyłem sporo, bo wprawdzie trening tylko 45-minutowy, ale w tym pół godziny biegu ciągłego w drugim zakresie. Czyli w takim tempie, w którym mówi się urywanymi zdaniami i trenuje prędkości bliskie startowym.
A najwyższy czas na to. Pierwszy jesienny start – 1 września w Kabatach. Potem pewnie jakiś kontrolny półmaraton, a pod koniec września – Maraton Warszawski. Zamierzam tam pobić rekord życiowy, uważam, że zrobiłbym sobie niezły prezent na czterdzieste urodziny (wypadają 10 dni później). Byłoby wunderfull.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.