Pamiętacie to z dzieciństwa? Budujecie wieżę z klocków, dokładacie ostatni klocuszek, żeby budowla była piękna i wykończona. Taki mały kolorowy trójkącik, bajeczna dachówka. Tylko trochę krzywo, trzeba poprawić i… klocki leżą w gruzach. W najbliższą sobotę pierwszy ważny start sezonu, dziesiątka w Poznaniu. Po dziesięciu, a nawet kilkunastu tygodniach przygotowań. Plan ułożony pod ten start. Odpowiednie porcje treningów szybkich, długich, siłowych. Co tu zrobić z ostatnią dachówką? Żeby była akuratna. Nie za ciężka, pasująca do całej budowli. A jednocześnie, żeby ją rzeczywiście zwieńczyła, jak kopuła kaplicę, bo inaczej to kaplica. Miałem taką myśl: zrobić sobie tylko dwa lekkie biegania. Bo stare przysłowie biegaczy mówi (przepraszam za tę trawestację, ale córka przedszkolak właśnie ogląda Maję, więc sentencje Gucia się udzielają), że w tym ostatnim tygodniu i tak już niczego nie da się poprawić, a można dużo zepsuć. Ale to nie jest dobry pomysł, bo wtedy jakby dachu nie było wcale. Postanowiłem więc, że będą trzy treningi. Dziś był półtoragodzinny w I zakresie, ledwo łamałem 5 minut na kilometr. Na końcu 10 przebieżek po 25 sekund, żeby ciało nie zapomniało, że bieganie to jednak coś innego niż uporczywy, długotrwały trucht. W domu jeszcze powinienem to jakoś zakląć, żeby zadziałało, żeby zadziałało. Więc zrobiłem sobie rozciąganie pod okiem Mojej Sportowej Żony. A po pracy było tak dobrze, słonecznie, ciepło i wiosennie, że wyciągnąłem córkę przedszkolaka na rower, a sam przejechałem się na rolkach. Zrobiliśmy ze trzy-cztery kilometry po Ursynowie. Jaka miła rekreacja. No i trochę budowanie z klocków innej wieży – takiej, żeby córce przedszkolakowi się chciało w przyszłości coś uprawiać. Co? Aktywność.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.