Wierzę w góry, to już wiecie. Wierzę też w zimno. W piłkę nie wierzę.
Mało rzeczy mnie tak denerwuje jak piłkarze nożni. Co jest w tej dyscyplinie, że dostają po tyłku, są unurzani po uszy w gównie korupcji, a przychodzi mecz i cała Polska ogląda. I ja z całą Polską też. To co wyprawiali w pierwszej połowie meczu z Walią, to było jak smutek tropików. A potem Roger G. strzela bramkę i zostaje bohaterem narodowym nie swojej zresztą ojczyzny. W walijskiej drużynie też zresztą był jeden gracz o naturalnie walijskiej ciemnej skórze. Globalizacja.
Roger G. został świętym, zbawcą, aniołem. Raz miałem w warszawskim hotelu spotkanie z Janem de Z., menedżerem reprezentacji, gdyż Jan biega i opisywałem go do miesięcznika Bieganie. Siedzimy w fotelach na dole, koło restauracji i nagle jakby szum anielskich skrzydeł. Z góry po schodach majestatycznie jak gwiazdy Hollywoodu schodzą oni. Piłkarze. Korytarze hotelowe zamierają, personel robi się jeszcze bardziej usłużny, przypadkowi goście patrzą jak zahipnotyzowani. Ja z gośćmi też.
A przecież to są bożkowie ze świata monstrualnej korupcji, zdegenerowanego kibolstwa, według którego albo Legia to kurwa, albo Wisła z chuja trysła, zależnie od miejsca zamieszkania kibola. Co za prymitywizm. Idzie po hotelowych schodach śmietanka zepsutego świata. I naprawdę nie wiem, dlaczego odwracamy głowy, rozdziawiamy usta i siadamy przed telewizorami. A jak Roger przelobuje bramkarza, to wszyscy jesteśmy Brazylijczykami. To musi być jakaś zbiorowa histeria, samą miłością do sportu nie da się tego wytłumaczyć.
Kocham różne sporty. Siatkówkę, na którą dzisiaj nie poszedłem, bo chcemy mieć z Moją Sportową Żoną czas tylko dla siebie. Tenisa, w którym we wtorek poprawiliśmy znów ciut rekord – do 30 uderzeń. Chociaż jak kiedyś nadwyrężyłem kostkę na siatkówce, to biegający szef mówił, żeby nigdy nie uprawiać w tym wieku takich szaleństw, samo bieganie wystarczy.
Tym razem we wtorek dopadł mnie uraz potenisowy. Bo nie sądzę, żebym się skrzywdził godziną wolnego biegu przed tenisem (plus trzy minutowe przyspieszenia na koniec).
Tenis to seria 5-10-metrowych interwałów. Wróciliśmy do domu i wszedłem kulejąc. Bolała prawa noga: dwugłowy uda, z tyłu, pod pośladkiem. Porozciągałem, była minimalna ulga, ale za chwilę znów było koń kuleje (Karino, pamiętacie?). W pracy nadal koń kuleje. Wieczorem też.
I wtedy wyciągnąłem cudowny, malutki, mrożący się stale w zamrażalniku woreczek żelowy. Ściągnąłem spodnie, włączyłem sobie TVN 24 i położyłem mróz na bólu. To trzeba wytrzymać przez kilka minut, żeby człowieka przemroziło do tętnic. Wtedy organizm zaczyna tłoczyć na ratunek krew, a krew darem życia.
Przeszło, jak ręką odjął. Pamiętajcie: jak coś się dzieje, to mrozić. Zimny prysznic nie jest zły, ale to raczej na podniesienie czucia mięśniowego przed biegiem. Żeby wyleczyć urazik trzeba przemrozić sobie ciało.
W środę rano zabieg powtórzyłem profilaktycznie, bo miałem w planach ciężki trening. Szybkość, bo nie pamiętam, kiedy już była szybkość. Najpierw 6 razy po 30 sekund na maksa. Potem 6 razy 333 metry po stadionie (taki mamy stadion). A potem rozładował mi się zegarek, więc zamiast zaplanowanych interwałów po 20 sekund porobiłem 6 razy 40 podwójnych kroków.
O długości przerw w truchcie nie piszę, dobierajcie je sobie sami – tak, żeby tętno spadło wam do poziomu ze zwykłego, wolnego, pierwszozakresowego biegu.
Dobrze poszło, tempo ze stadionu wyszło po 3:24 na kilometr. Na środku w tym czasie grali w piłkę gimnazjaliści. Robiłem przyspieszenia i się gapiłem na mecz.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.