Do przerwy 1:0. Nie zdążyłem zobaczyć bramki (Żurawski strzelił podobno w trzeciej minucie), bo jedną ręką robiłem kolację córce przedszkolakowi, drugą herbatę Mojej Sportowej Żonie, trzecią to samo dla siebie, a czwartą trzymałem telefon i obgadywaliśmy z Dzikim dzisiejszy bieg na Kabatach.
Dziki się nie ścigał, został spontanicznym pacemakerem Mel z Kabat. I Mel poprawiła życiówkę o piętnaście sekund. Życiówkowy weekend trwa. Oby przeciągnął się do niedzieli, kiedy Michał zwany mks biegnie maraton w Sztokholmie. Polska biega. Nawet po szwedzkim zaborze.
Ja też się nie ścigałem. Przynajmniej do pewnego momentu. Na starcie przybiłem piątkę ze źrebakiem zwanym Danielem. Jego młodzieńcza progresja jest zachwycająca, co nie znaczy, że nie chciałbym z nim jeszcze zawalczyć. Ale nie półtora tygodnia po maratonie i to drugim maratonie w ciągu miesiąca.
Zaczęliśmy spokojnie, gawędząc nawet trochę, czyli tętno było zbyt niskie. Ale taki był mój plan: kolejny bieg, w którym druga połówka będzie szybsza od pierwszej. Bez żadnego ścigania.
Bez żalu odpuściłem źrebaka po kilometrze. Pogalopował za znajomym w czerwonej koszulce. Ja przykleiłem się do siedmioosobowej grupki i spokojnie jechałem do przodu. Straciłem Daniela z oczu, trzymałem się spokojnie grupy. Z przyjemnością patrzyłem przed siebie na ludzi, których będę wyprzedzał.
Na piątym kilometrze miałem 18:22. Czyli cel: pobiec poniżej 36:44. Ruszyłem. To jest tak cudownie przyjemne. Zachęcam was do takiego biegania. To wyprzedzanie daje tyle radości, co dobry wynik na mecie. A mam nadzieję, że na jesieni, kiedy znów wytrenuję szczytową formę, będzie i wyprzedzanie i wynik. Tym razem wynik nie był ważny, przecież się nie ścigałem.
Aż przed siódmym kilometrem zobaczyłem jakieś pół minuty przede mną koszulkę Daniela. Łapać źrebaka! Nie dałem rady nie dawać z siebie wszystkiego. Problem z tym, że źrebak biega rasowo, nie zwalnia. Po ósmym kilometrze zacząłem liczyć sekundy. Brakowało mi ośmiu do dogonienia Daniela. Na dziewiątym już tylko siedmiu. Po pół kilometrze sześciu. Na mecie skończyło się na pięciu. Tyle mi dziś zabrakło, żeby złowić źrebaka. Nu zajac, pogadim!
Gonitwa zaprocentowała czasem na miarę oczekiwań. Nie chodzi o te 36:33, które pokazał stoper na mecie. Ale druga połówka szybsza od pierwszej o 11 sekund. Wygrałem. Polska też na razie wygrywa.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.