Najpierw opowiem Wam o Przemku. I wcale nie przypadkiem, bo ta historia ma bardzo dużo wspólnego z tym, co zajmuje nas teraz najbardziej.
We wtorek mieliśmy trening z bankowcami, pierwszy po maratonie w Łodzi, ostatni przed maratonem w Krakowie. Patryk, który szykuje się na Kraków pobiegł 2 razy 12 min. w tempie półmaratońskim razem z trzema niemaratończykami. A my, sześcioro maratończyków, zrobiliśmy roztruchtanie plus trochę brzuszków, bo to akurat te mięśnie raczej nie bolały.
Przed treningiem nasyciliśmy się swoimi wynikami z Łodzi. Wyszły trzy życiówki i jeden debiut maratoński, co było zresztą najlepszym rezultatem w grupie. Wszyscy biliśmy Przemkowi brawo, a ja największe, bo Przemek ma progresję na miarę Podopiecznego Bartka.
Rok temu siedział za biurkiem, 11 miesięcy temu pojawił się na pierwszym treningu i przyznał, że zamiast biegania 3-minutowych odcinków – to mu zaleciłem na podstawie ankiety – przebiegł sobie pół godziny. Ale to pół godziny wtedy było oporowe.
Przemek w sprawozdaniach biegowych na koniec każdego miesiąca zawsze informował o stuprocentowym (no, dziewięćdziesięcioprocentowym, nikt nie jest cyborgiem) wykonaniu normy. Szybko poprosił o przejście z trzech treningów na cztery i na jesieni przebiegł pierwszy półmaraton grubo poniżej dwóch godzin.
Zimę przetrenował solidnie – a to słowo klucz do dzisiejszego odcinka – a kiedy postanowił przygotować się do maratonu, poprosił o pięć treningów. Wykonanie wciąż bliskie 100 proc. Kontrolny półmaraton w Warszawie przebiegł w 1:34. W Łodzi miał biec z grupą na 3:30, a pod koniec przyspieszył.
I wiecie, co zrobił? Biegł na 3:30 i pod koniec przyspieszył. Wyszło 3:28, rewelacyjny debiut.
– Ja też tak chcę – zażartował ktoś. Wtedy opowiedziałem w skrócie historię Przemka. Kto trenuje solidnie, kto jest solidny, ma solidne wyniki.
To jest prawda, którą maraton weryfikuje szczególnie mocno. To jest etyka biegowa, to jest etyka życiowa.
Świetny progres i mocne treningi były też domeną Quentina, który w naszej blogowej społeczności ma legitymację zasłużonego członka. Ale stały się złe rzeczy. Quentino opisał, jak zawaliło mu się dostatnie życie, możemy mu współczuć. Ale nie o emocje tu chodzi, tylko o fakty.
Fakty są takie, że jest kilka osób poszkodowanych przez Quentina. Uwierzyły w jego zapewnienia, których potem nie dotrzymał i pożyczyły mu pieniądze, często duże pieniądze. Uwierzyły w solidność Quentina, a zostały oszukane. Współczuję ludziom, którzy nie mogą dziś odzyskać długów.
Nie potrafię wierzyć teraz we wpis Quentina o rychłym naprawieniu krzywd, bo nie wiem, czy to nie jest deklaracja na miarę zamiaru przebiegnięcia maratonu w 2:30. Tego się przy naszych, amatorskich możliwościach najsolidniejszym treningiem nie da zrobić.
Smutno. Nie będzie żadnej grzmiącej puenty, zostaje tylko solidny smutek.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.