A teraz absolutnie egoistycznie napiszę, jak biegłem w Krakowie. Czuję się ciągle jak w jednej reklamówce prezerwatyw: "To uczucie może trwać 24 godziny". A nawet dłużej. Jestem ciągle podniecony tym startem. Może to był ostatni taki bieg.
Po kolei. Niedzielny krakowski maraton zaczął się od doła. Lazur nieba nad Krakowem nie pozostawiał wątpliwości: będzie gorąco. Byłem małomówny, rozbity psychicznie, przepraszam wszystkich znajomych, do których burczałem przed startem. Oddaliśmy córkę przedszkolaka do maratońskiego przedszkola (rewelacyjny pomysł organizatorów), Moja Sportowa Żona założyła rolki i razem ze sportową żoną Kamila D. (na rowerze) przejechały pod Wawel. Prezydent eksplodował z broni i ruszyliśmy.
Na starcie wyrósł koło mnie Daniel, zaczęliśmy równo po 4:00 na kilometr. I tak się dziwnie złożyło, że po okrążeniu Błoni (czy Błoń, jak to się odmienia?) stworzyła się dziesięcioosobowa grupka na złamanie 2:50. Jak to zrobić? Prosto, każdą piątkę wystarczy biec po równe 20 minut i zostaje jeszcze minuta z hakiem zapasu. Pierwsza piątka wyszła w 20:22, dobrze. Porwałem gąbkę z wodą i władowałem ją pod czapkę, schłodziło nieźle. Docisnąłem ręką i aż zmroziło. Poradził mi to przed biegiem guru Skarżyński i już nigdy nie wybiegnę na upał z gołą głową i już zawsze będę się w takiej sytuacji polewał.
W ogóle nie przesadzajmy z tą meteopatią. Wprawdzie najlepiej biega mi się nadal przy plus siedmiu, ale jeśli jest cieplej, to żadne alibi. Człowiek biega dzięki wytrenowaniu, a nie chmurom na niebie.
Nad Wisłą dołączyła MSŻ na rolkach i zaczęły się uprzejmości:
– Kiciu, jakbyś chciał na punkcie wodę albo banana, albo buziaczka to powiedz wcześniej.
Biegniemy w dziesięciu chłopa równo jak pruskie wojsko. Też chciałem być uprzejmy:
– Panowie, jakbyście chcieli wodę, banana albo buziaczka, to też powiedzcie wcześniej.
Śmiech. Opowiadam takie dykteryjki, bo wytworzyła się w tej grupce jakaś pozytywna energia, wartość dodana. Drugą piątkę zrobiliśmy w 20:04, trzecią nawet w 19:54. Potem Daniel z dwoma biegaczami w żółtych koszulkach lidera i jednym w czerwonej zaczęli odjeżdżać, parę osób zostało za mną (więc kolorów ich koszulek nie pamiętam). A my z MSŻ nadal dobrze: piątka w 20:13. Moja cudowna, kochana, sportowa do szpiku kości żona brała mi na każdym punkcie gąbkę z wodą i wiozła ją przez dwa kilometry, więc miałem podwójne zwilżanie. A kiedy zobaczyła, że bateryjka mi wysiada, zmusiła mnie do zjedzenia batona energetycznego łamiąc kawałki jak małemu dziecku.
Zadziałało. Kolejne dwie piątki po 20:04. Jęczałem, ale nie zwalniałem. Niesamowite poczucie mocy. Wylewałem na głowę butelki wody, szok termiczny. Czułem się jak młody bóg, jak dziki, jak zwierzak.
Starczyło do trzydziestki. Potem nawet drugi batonik pokawałkowany przez MSŻ nie pomógł za bardzo. Tempo spadło: na przedostatniej piątce o 45 sekund, a na ostatniej 2 minuty. Ale nie na kilometrze – a i tak bywa, kto przeszedł przez ścianę, ten wie – tylko na pięciu kilometrach. Południowe słońce urządziło nam już niezłe solarium. Ale jechałem do przodu, galopem, ciężkim galopem. Wyprzedzałem. Na 10 kilometrze byłem 62., na 20. o pięć pozycji lepiej, na 30. – znów o pięć lepiej. A już na Błoniach docisnąłem ile mogłem, ostatnie dwa kilometry i 195 m przebiegłem w 9:17. Śmignąłem jeszcze słabnącego reprezentanta Senegalu i dotarłem na 38. miejscu, o rany jaki szczęśliwy.
Efekt: wiceżyciówka. 2:52:45. Trzy minuty zabrakło do życiówki, ale tak dobrego, mocnego, husarskiego biegu, to nie pamiętam. Mój prywatny rekord świata w kategorii M-40, bo życiówkę zrobiłem jak miałem 39 lat. Mój najlepszy bieg w upale. Moje zwycięstwo, mój Kraków, Kraków wzięty.
Danielowi przybiłem piątkę za metą, uciekł mi o dobrą minutę. A potem zrobiłem sobie spacer pod prąd. Jakbym płynął w rzece biegaczy. Zamiast prostą drogą do samochodu ruszyłem dookoła Błoni (czy Błoń) zobaczyć jak ludzie finiszują. Polska biegła. Najpierw Kamil z żoną na rowerze i życiówką. Potem Dziki, rekreacyjnie, bo tydzień po Dębnie. Fitnesska Kasia, też z życiówką. Andrzej Ch. i Sfinks z naszej jesiennej poznańskiej drużyny, Bogdana D. przeoczyłem.
Pół drogi do Warszawy rozmawialiśmy o tym biegu z MSŻ. Może to był już ostatni taki wspólny bieg. Bo MSŻ stwierdziła, że to moje tempo jest zbyt sofciarskie i skoro przejechała w nim 40 kilometrów, to może już czas na regularny start na rolkach z numerem na pełnym dystansie i na maksa.
Do weekendu akcji Polska Biega zostało jeszcze trzynaście dni. Do naszego ślubu też.
wojciech.staszewski
2009/04/27 21:30:59
A teraz odpowiem na wczorajsze.
Johnson – nie wiem, jak zrobię kurs trenerski, to będę wiedział. Na razie myślę, że to co piszesz o braku podbiegów to racja. Może jeszcze dołóż sobie trochę przysiadów, byle nie w ostatnich tygodniach przed startem. Jeśli chcesz podyskutować z kimś o biegach górskich, to zajrzyj na http://www.biegajznami.pl, tam na forum i znajdź zakładkę ultra/biegi górskie.
Misio – ożesz. Szkoda. Daj znać po diagnozie medycznej. Trzymam kciuki za twoje zdrowie.
Sfx – już Ci to krzyknąłem na Błoniach: megażyciówka! O ile kwadransów się poprawiłeś? Tylko nie przesadzaj, rozwijaj się powoli. Na jesieni złam czwórkę, ale nie za mocno.
–
bolek.03
2009/04/28 11:00:11
„No to po moim maratonie” – pomyślałem w sobotę po południu. Chciałem zawiązać sznurówkę. Przyklęknąłem. Trochę zbyt gwałtownie. Skurczony po czterech godzinach prowadzenia samochodu mięsień nie wytrzymał. Niesamowity ból w udzie. Zwątpienie, żal i złość. Ale zestaw startowy postanowiłem odebrać. W czasie drogi na Błonia, ból się zmniejszał. Zmalał na tyle, że zdecydowałem się mimo wszystko wystartować. Zmieniłem jednak priorytety na mniej ambitne. Ze złamania debiutanckiej życiówki „zszedłem” do prostego ukończenia biegu. Światełko w tunelu pojawiło się gdy na Plantach gołąb zrobił na moją głowę… sami wiecie co. A to ponoć przynosi szczęście.
Gdzieś na 15 kilometrze zobaczyłem najpierw MSŻ na rolkach a potem biegnącego Szkieleta. Oni zbliżali się do 35 km. Usiłowałem wydać z siebie coś na kształt dopingującego okrzyku. Wyszło tak sobie. Na połówce sprawdziłem czas. Coś nie grało. Pomyślałem, że gdzieś wcześniej musiałem niechcący zatrzymać stoper. Na 22 km. telefon od rodziny. Potem zaczął się Kryzys. Pojawił się wcześniej niż w warszawskim debiucie i był znacznie głębszy. Zaciąłem zęby i biegłem dalej. Udo już prawie nie bolało.
Na 40 km. zdecydowałem się zrezygnować z ekstrawagancji w stylu przyspieszenie przed metą. I w ten sposób – jednostajnie tuptając – skończyłem ten maraton. Sprawdziłem czas: 4:24:35. W porównaniu z debiutem byłem szybszy o… 46 minut i 3 sekundy! Do dziś nie mogę w to uwierzyć.
Z relacji Szkieleta i innych widzę, że nie tylko dla mnie Kraków okazał się szczęśliwy. Gratuluję!
Panie Trenerze, teraz prośba o wskazówki. Co dalej? W tej chwili muszę odpocząć od biegania – choćby po to, żeby ze stóp poznikały pęcherze. Ile dać sobie czasu na regenerację? W jesieni chcę pobiec we Wrocławiu i Poznaniu. Wiem, że dla Ciebie Wojtku, to betka, dla mnie jednak spore wyzwanie. Jak trenować, żeby po pierwszym z maratonów nie paść i mieć siły na drugi? Jaką przyjąć strategię? Pierwszy pobiec na „pół gwizdka”, po to, żeby drugi skończyć bez stresu? A może w pierwszym się „wyżyłować”, a drugi zrobić np. Galloway’em?
Wojtku, do Twojego ślubu 13 dni, od mojego mija dzisiaj 8 lat. Winko i produkty na kolację już kupione:) To ja pisałem, niegdyś – bolek, po wprowadzeniu obowiązku rejestracji – bolek.03.
–
johnson.wp
2009/04/28 11:19:18
Czekałem z gratulacjami do Twojej osobistej relacji Wojtku – i czynię to niniejszym. Nie widziałem Cię wprawdzie na trasie – minęliśmy się zapewne na kółku w Nowej Hucie. Widziałem za to czołówkę – fantastyczny widok – jak Wy gnacie z tą dwójką z przodu…
Tak- upał nie jest usprawiedliwieniem, chociaż mojej łysiny nikt wodą nie polewał… więc odejmę sobie jakieś 10% alibi. Bardzo dobry zwyczaj podczas Cracovia M. to podawnie co 5km gąbek z wodą, to bardzo pomagało. Tu moja relacja, nic więcej nie wymyślę oprócz powiastki dydaktycznej. Skarżyński by się ze mnie smiał bo wykonałem klasyczny numer, przed`którym on ostrzega tzn przeliczyłem się z siłami i do tego ruszyłem za mocno. Najbardziej mi wstyd tego zdychania na ostatnich 4 km. Gdybym prawidlowo ocenił swoje mozliwości czyli na 3:45-3:50, to biegłbym od startu znacznie wolniej czyli w tempie 5:25 i wtedy zaliczyłbym mete z uśmiechem na twarzy. A tak do półmetka miałem równe tempo 5:15, bo chciałem spróbować złamania 3:40, lecz potem kolejne piątki robiłem po 5:20, 5:26, 5:42, 6:05, a ostatnie 3km to juz było 6:29. Zakładany puls 165 udało mi się utrzymać do 37 km (jednak tempo spadało o czym dowiadywałem się co 5km bo co tyle niestety była informacja o kilometrazu), potem czworogłowe całkiem wysiadły i nie mogłem już szybciej przebierac nogami, tak że puls mialem poniżej 155-149. Wynika z tego, że wysiadły mi nogi, a nie wydolność serca, upał (w cieniu było chyba ze 22’C) chyba nie był tu czynnikiem decydującym. Ciekaw jestem jak wygląda opis przejścia przez ścianę u innych zawodników, na pewno jest spowodowana różnymi przyczynami i można by wyciągnąc całkiem rózne wnioski treningowe.
–
sfx
2009/04/28 11:45:20
U mnie też pękły 3 kwadranse (-46:05) 🙂
Przed startem planowo. 2kilo truchciku, 3 szybsze półminutówki, 15 minut rozciąganka i 10 minut do startu.
Ustawiony pomiedzy Andrzejem na 4:00, a 3:45 ruszyłem. Miarowo. Równo. Bez większych szaleństw. Do 27 km tempo wahało się pomiędzy 5:23 a 5:33… (27km był w 5:23 – czyli niższa półka przedziału) i chyba tu przesadziłem. Zaczęły się problemy… 5:43, 5:45, 5:51, 6:04… 32 – 5:48, 33 – 6:29, 34 – 5:53… ale więcej już się nie podniosłem (między 6:20 a 7:20). Ostatni kilometr poniżej 5:10.
Na 36 minęła mnie tabliczka 4:00. Andrzeja złapał mnie na Błoniach – miłe spotkanie. Po chwili Ty Szkielet.
Co zaszwankowało ? Chyba głównie psychika. Grupa na 4h miała nadróbkę i sobie myślałem, że złamanie tego wejdzie jeszcze w grę – zostało 6 km i 36 minut – to przecież możliwe. Nie dolegało mi nic przez całe 42195… no może trochę udo, ale tylko przez 5-10 sekund na Błoniach, po czym znów mógłbym biec.
Wcześniej już pękłem, chyba koło 35 km na wodopoju przy Wiśle, przed Wawelem… stwierdziłem, że nie dam rady pożywić się w biegu i zacząłem iść. Przecież mogłem brnąć dalej. To już przecież prawie meta… niestety „prawie” robi różnicę… i to wielką. Jak się raz zatrzymasz, zaczyna kusić, żeby zrobić to po raz drugi… i to właśnie staje się klęską.
Z moich przemyśleń z trasy wynika, że:
– przed biegiem ostatnie 10k oceniałem jako dwie proste piąteczki – luzik, prawie meta
– na 32 kilometrze 10k do mety to niewyobrażalny dystans – każdy kilometr jest ogromnym wyzwaniem, odliczanie zdaje się trwać w nieskończoność, czas staje się wrogiem
Chyba zabrakło długich wybiegań no i oczywiście wyszedł brak absolutnie żadnych podbiegów i innych form treningów siłowych – w ostatnim czasie było tylko płasko i do 90-100 minut.
Ale się cieszę. Jeszcze 10 dni wcześniej miałem rezygnować. Jeszcze we czwartek na tydzień przed startem dolegał mi ostry ból. A tu nic. Wbrew obawom żadne licho nie spało. Mam tylko jeden odcisk na palcu… i ból w czworoglowych :). Klina walnąłem w poniedziałek – 30 minut po 6:00/km.
Sorki za chaos powyżej. Mam nadzieję, że komuś chce się to czytać i jest to choć trochę do strawienia.
–
sfx
2009/04/28 13:34:24
4h
–
sfx
2009/04/28 17:41:45
napisałem text i coś się pokiełbasiło, bo po wysłaniu zostało samo „4h” co widać powyżej
musze napisać to jeszcze raz, ehhh 🙂
a będzie o moim szwagrze… 4:41:22 w debiucie, ale jakim… a na koniec zostawię temat ortopedy…
i jeszcze zapomniałem o jednym… na 17,5km mojego biegu mijałem szkieleta, który biegł już w przeciwną stronę, a na Błoniach, gdy widziałem go po raz drugi, występował już w roli kibica, i udało mi się zwrócić na siebie jego uwagę, choć chyba nie spodziewał się mnie tuż za Andrzejem 😉
teraz start w Koszalinie… VII Bieg Wenedów na 10k… 24 maja
potem we wrześniu Warszawa
–
misio1975
2009/04/28 20:08:50
Diagnoza była taka jak napisałem – wysunięty dysk. Jutro idę na kontrolę, zobaczy.
–
ocobiegatu
2009/04/29 08:45:52
http://www.plosone.org/article/info:doi%2F10.1371%2Fjournal.pone.0002943
POd tym linkiem ciekawy ,obszerny artykuł – biegi długodystansowe a układ krążenia.Dużo wykresów, na różne dystanse ,w tym wykres jak zachowuje sie serce napotykając „ścianę” w maratonie.
–
misio1975
2009/04/30 10:35:39
Nie jest tak źle. Byłem wczoraj u ortopedy, zapisał mi rehabilitację, dziś idę na pierwsze ćwiczenia. Na koniec dodał „i będzie Pan mógł biegać dookoła świata… dopóki kolana Panu nie wysiądą…”
–
pawelkokosz
2009/04/30 13:26:02
Witam panie Wojtku. Wszystko tak fajnie wygląda i się to bardzo miło czyta…super akcja Polska Biega… z drugiej strony nie przesadzajmy z tym bieganiem, sam biegałem wiele lat ( około 10 lat ) i bardzo lubię się ruszać ale namawianie ludzi do biegania maratonów to już duuuuża przesada. Dlaczego? Bieganie jest bardzo kontuzjogennym sportem: sam mam przez bieganie „popsuty” kręgosłup i pozostał mi tylko basen i pływanie. Mam kilkudziesięciu przyjaciół, którzy biegają od wielu lat ( dłużej niż ja ) i żaden z nich nie jest w 100 % zdrowy. Achillesy, kolana, kostki u większości z nich nadają się do wymiany ( a u teścia bieganie zakończyło się zawalem serca…na szczęście przeżył chłop ). Dlatego apeluję do Gazety: namawiajcie ludzi do ruchu, żeby oderwali się od biurek, telewizorów ale BEZ PRZESADY!!!!!! Niech potruchtają sobie, niech pójdą na basen, na korty, itd. ale nie że mają po pół roku biegać maraton. Pozdrawiam Paweł Kokoszyński
–
wojciech.staszewski
2009/04/30 14:34:00
Panie Pawle. Częściowo się z panem zgadzam – zbyt łapczywe bieganie może prowadzić do kontuzji. Nauczyłem się tego przede wszystkim od was, czytelników, komentatorów. Dlatego apeluję od kilku miesięcy – rozpędzajcie się powoli. Zbudujcie bazę mięśniową, która ochroni stawy zanim porwiecie się na duże cele biegowe.
Maraton. Oczywiście, że sam w sobie jest niezdrowy. Ale czasem człowiek potrzebuje celu, wyzwania, nadania życiu sensu.
Nie zgadzam się natomiast, żeby bieganie miało spowodować zawał serca u pana teścia. Rozmawiałem niedawno z kardiologiem sportowym prof. Arturem Mamcarzem, który z całą stanowczością twierdził, że ludzie mają zawał przez choroby serca, a nie przez sport. A wysiłki kardio to najlepsza ochrona przed zawałem.
Namawiam: oderwijcie się od biurek i telewizorów. I porwijcie się na to, co wam serce podpowiada. Moje podpowiada: maraton poniżej 2:50. Pozdrawiam
–
pawelkokosz
2009/05/01 06:05:52
Ale pan uparty panie Wojtku z tym maratonem. Jednak rozumiem pana bo sam kiedyś uprawialem bieganie i wiem co się czuje na starcie biegu..tego nawet najkrótszego…sam uwielbiałem się mocno „styrać” na bieganiu a potem przyjść do domu, prysznic i cały dzień na plus. Teraz zostały mi wspomnienia i nic poza tym. Serdecznie pozdrawiam pana z tym całym maratonem ( mam kolegę Jarka Janickiego, który biega tzw. supermaratony czyli 100 km, on twierdzi że maraton to pestka :)))