Nie poznałem Michała. Siedziałem sobie przy mecie, wypatrywałem finiszujących znajomych, ale Michała nie poznałem. Niby jego żółta koszulka, pewne zewnętrzne podobieństwo. Ale zupełnie inna mowa ciała. Twarz jak u amerykańskiego astronauty, który właśnie pokonał Marsjan. Triumflane yes, yes, yes, ale nie takie kobiece jak u Adonisa z Londynu, tylko męskie, pełną pięścią. Dla takich chwil latami warto biegać.
U mnie, jak zwykle ostatnio: wysoko zawieszona poprzeczka, mocne wybicie, niezły lot i czerwona chorągiewka w górze, a na pocieszenie dobre noty od sędziów za styl.
Miało być złamane 1:19:00 na połówce, początek niezły, w grupie z późniejszą zwyciężczynią maratonu (dobiegła w 2:40). Na 10 km 37:15, czyli prognoza na życiówkę. I na 12. kilometrze przekombinowałem. Miałem w kieszeni pół batona energetycznego, dużo mi to dało na maratonie w Krakowie, wyciągnąłem więc, zjadłem. Straciłem 20 sekund do mojej grupy, nie przejąłem się, bo przecież zaraz ich dogonię. I wtedy zaczęła mnie dociskać kolka. Zamiast odrobić 20 sekund, do końca piątki straciłem kolejne 10. Najpierw odjechała mi życiówka, a potem też szansa na złamanie 1:20, co byłoby minimum satysfakcji. Dobiegłem w 1:20:24. A satysfakcja dogoniła mnie za metą: 1. miejsce w kategorii wiekowej i 1. w klasyfikacji dziennikarzy.
Cały bieg to kopa jaj. Np. na 16. km wyskakują jacyś ludzie z parku, pytam, czy też biegną, a oni, że tak, tylko że 10 km. Odłączyli się wcześniej, dołączyli pod koniec. Potem skręcali w stronę mety, a my dalej razem z maratończykami, odłączamy się od nich po kilometrze i robimy nawrót, a oni biegną na drugą pętlę. Pogubiliście się już? Sędziowie niestety też. Nie będę was zanudzał tysiącami drobnych perypetii, najlepsza jest chyba opowieść polskiego olimpijczyka Henryka Szosta. Startował na 10 kilometrów (z tym że 10-kilometrowy bieg miał pomiar czasu po 10. kilometrze, a potem jeszcze 2-3 km do mety, serio). Szost przebiegł przez matę, leci dalej za pilotem na quadzie. Po 4 km pyta pilota, dokąd go prowadzi. A pilot, że przecież trasą maratonu. Stanęli. Pilot zadzwonił do kogoś, spytał co ma robić. I pojechał, zostawiając Szosta w środku obcego miasta.
A inna zawodniczka z elity Justyna Bąk, która biegła na 10 km w efekcie przebiegła półmaraton, bo ją źle pokierowali. Starczy?
Usiadłem na mecie i patrzyłem na finiszujących półmaratończyków czekając na maratończyków. Wpadali jak samoloty, na początku Polacy, za nimi człapiąc jak wielbłądy Kenijczycy, którzy najwyraźniej nie dali rady. A potem kolejni, wolniejsi, ale równie szczęśliwi. Albo umęczeni. W 3:21 wleciał Tomek, z którym rok temu biegliśmy razem w sztafecie Polska Biega (a Tomek dołączył do niej też w tym roku, kiedy ja pojechałem się żenić). A potem w 3:24 Michał. No niemożliwe. Michał poprawił życiówkę o 18 minut. Wskoczył do innej ligi.
Może niektórych takie sformułowanie urazi. Ale mam takie sportowe podejście do tego biegania, że czasem się czuję jak w rozgrywkach ligowych. Nigdy nie będę w pierwszej lidze, a nawet w drugiej, spoko. Ale awans z piątej do czwartej, a potem z czwartej do trzeciej (trójkołamaczy) witałem wybuchami fajerwerków w sercu. To jest taka feta, że warto latami trenować, żeby kiedyś jeszcze tak pofrunąć jak Michał. Żeby sędziowie nie musieli dawać wysokich not, kibice bić braw, żeby człowiek sam wiedział, że całkowicie bezwarunkowo yes, yes, yes.
Dziś powinienem roztruchtać zmęczenie po biegu. Ale po drugie nie czułem zmęczenia. A po pierwsze mi się nie chciało.
Nauczyłem się za to wstawiać zdjęcia. Poprzednie było jak się domyśliliście ze ślubu, fot. Sabina Witek. Dzisiejsze jest jak się domyślacie ze startu w Łodzi, fot. Dorota Świderska, maratonczyk.pl
ocobiegatu
2009/05/18 21:57:37
A propos batona ..
wysokiej klasy zawodnicy , jak udowadniaja naukowcy – potrafią w maratonie spożytkowac zaledwie 70-80 % zasobów węglowodanów a co dopiero w połówce. Czytałem , że w maratonie do 10-15km absolutnie nie ma co jeść bo organizm ma to gdzies i reaguje „nerwowo”- może kolką ? Jak organizm ma zasoby to po prostu reaguje źle , że cos tam sie podaje niepotrzebnie. A przecież ma te zasoby duze – bo wcześniej ładujemy…Pisze podobnie o tym Greif na swojej stronie – elita nie musi pic izotoników na trasie ,nawet maratonu – wystarczy woda .
Tak więc i w bieganiu obowiązuje zasada najmniejszej energii obowiązująca we wszechświecie – to nie tak jak w samolocie – nie potrzeba drugiego silnika , ten jeden ma wystarczyc.
–
negritka
2009/05/18 21:59:35
Od niedawna czytam Pana blog i wypatrywałam Pana w Łodzi, ale jakoś nie rozpoznałam na żywo), a chciałam zagadać.
Biegam od niedawna, a raczej truchto-człapię- jako pełnoetatowa managerka, matka, żona i gospodyni domowa- typowa polska kobieta w średnim wieku.
Biegam dla siebie, dla dobrego samopoczucia, spalenia stresu i takie tam.
W Krakowie przebiegłam pierwszy maraton, zmieściłam się w limicie. Po drodze jeszcze kilka półmaratonów i połówka w Łodzi- tu mam najbliżej. Niestety organizacja mimo zapewnień o pełnym profesjonaliźmie zawiodła na całej linii, biegacze przeszkadzają i powinni przepraszać, że utrudniają życie innym- dlatego biegaliśmy po ścieżkach rowerowych i parku. Pełne żale można znaleźć na forum mbank maratonu. Nie walczyłam o wynik i wszystko dzielnie zniosłam, nawet byłam o włos za 2:20 co dla mnie jest super rezultatem)))). Przykro tylko, że w Łodzi nie wychodzi.
Serdecznie Pana pozdrawiam, wraz z szanowną małżonką. Jakie dalsze palny na ten rok- biegowe oczywiście.
–
kriss.s
2009/05/18 22:40:00
tyle narzekania na ten maraton, a ja jestem zadowolony 🙂
Jestem dopiero 5 liga – to był mój debiut i 4:20:24 to lepiej niż się spodziewałem, więc
teraz mam większą motywację, żeby awansować do wyższej ligi 🙂
–
biegofanka
2009/05/19 08:58:13
Wojtku, gratuluję pierwszych miejsc w kategoriach! Dla mnie, jak tu czytam, to wszyscy jesteście zawodowcy, osobiście będę szczęśliwa, jak uda mi się przebiec kiedyś maraton, bo to było zawsze jedno z moich marzeń, tylko niestety dopiero od niedawna znalazłam trochę czasu i chęci i namówiłam przy okazji męża, aby zacząć biegać i myśleć realnie o zawodach. Wojtku, wedle Twoich zaleceń zwiększamy powoli dystans:))
–
mksmdk
2009/05/19 12:16:36
„A potem w 3:24 Michał. No niemożliwe. Michał poprawił życiówkę o 18 minut. Wskoczył do innej ligi” napisał Wojtek -dzięki.
Nie możliwe wydawało mi się również ale od 35 km jednak stawało się to coraz bardziej realne ( zobaczyłem na stoperze ze ostatnie 10 k pobiegłem w 49min) i z km na km stawało sie rzeczywistością a sam finisz na rynku manufaktury (cud uczucie) – trochę mnie poniosło
I tym samym w moim osobistym odczuciu maraton w Łodzi był szybszy niz w Paryżu,NY,Mediolanie,Sztokcholmie, Warszawie,Poznaniu czy Pucku. Także w swoim 11 maratonie zrobiłem to samo co w 1,8 czy 9 czyli życiowy rekord – pamiętam je wszystkie ale te 4 wbiegi na metę zapamiętam szczególnie.
–
tokowy
2009/05/26 13:17:24
Gratulacje! Tomek i Michał, zrobiliście kawał dobrej biegowej roboty.