Z Kabat na Kretę

Jeszcze spocony, między bieganiem a samolotem, między zapachem trawy i królików na Polu Wilanowskim, a wiatrem śródziemiomorza, między kolorową codziennością a bajkowym finałem ślubnego misterium. Potrafi się jechać grafomanią, co? Moja Sportowa Żona załatwia jeszcze ostatnie formalności z zastępstwem za piątkowy fitness i zaraz ruszamy na obóz sportowy na Krecie. W planie treningi biegowe po plaży i pagórkach (ja), windsurfing (MSŻ), tenis (razem) i siatkówka plażowa (też razem) oraz sofciarski trekking w wąwozie Samaria. Zdam wam pierwszą relację z tego w poniedziałek, a czwartkowy odcinek piszę przed wylotem, bo na tyle jestem niegramotny w obcych krajach, że nie wiem, czy do czwartku znalazłbym na Krecie kafejkę.

Tak wyglądaliśmy przed startem w Kabatach. Fot. Maratonczyk.pl 

Wczoraj były Kabaty. Ja chyba się zacznę cytować: znów mocne wybicie, niezły lot i poprzeczka prawie przeskoczona, przy czym prawie robi różnicę. Miało być złamane 36 minut, na umownym półmetku było nieźle, bo 17:45, a w drugiej nieco dłuższej części trasy nie tracę zwykle więcej niż pół minuty. Dalej biegłem mocno, doganiałem grupę przede mną, odskoczyłem nawet Szymonowi D. (temu, co kiedyś pisałem, wygląda jakby leżał na kanapie, a biega jak odrzutowiec), chociaż mnie popędzał, przeganiał, ale ostatecznie dobiegł 4 sekundy za mną, dwa lata czekałem, żeby znów z nim wygrać. A efekt – 36:19. Wynik niezły, lepszy o 13 sekund niż w ostatnim starcie. Ale o 30 sekund gorszy od zamierzeń.

Słuchajcie, jeśli zaczynacie biegać, to dotrzecie kiedyś do takiego punktu, szczytu możliwości. Wycisnąłem z treningiem mniej więcej maksimum tego, co mogę wycisnąć ze swojego organizmu. Może kiedyś uda mi się jeszcze "więcej", ale zegar zachodzącego słońca popycha mnie każdego dnia w stronę "mniej". Jeszcze nie raz przeczytacie, że walczę o życiówkę, ale może już nigdy nie przeczytacie, że ją zrobiłem.

Gdzieś na ósmym-dziewiątym kilometrze, kiedy czułem, że wiceżyciówka ucieka mi razem z plecami chłopaka, którego nie mogę dogonić od 15 minut, zacząłem myśleć o nowych wyzwaniach. Najlepszy wynik w kategorii 40-44 lata. Najlepszy wynik po ślubie. Seson Best.

A tak wyglądałem na mecie. Zawsze tak wyglądam. Fot. Maratonczyk.pl

Mam więc sakiewkę radości – Marriage Best i SB na dychę plus zwycięstwo z Szymonem D. Na worek szczęścia chcę zapracować na jesień, zrobić w końcu tę cholerną życiówkę w maratonie. Nie robię teraz zwyczajowego czerwcowego roztrenowania, zaczynam z wyższego pułapu. I łoję: dziś rano były podbiegi, z braku czasu tylko 12 krótkich, półminutowych na skraju Pola Wilanowskiego, gdzie krzewy pachniały jak szalone, a trawa ze stajni całkiem jak klatka z królikami w Międzywodziu w 1971 r. Na Krecie też się przyłożę. Jeśli mięśnie, ścięgna i stawy to wszystko wytrzymają, to we wrześniu się wzbiję.

Spadam, za trzy godziny mamy samolot.

Updated: 27 maja 2009 — 18:55

  1. biegofanka

    2009/05/27 15:23:14

    Ważne, że poprawiłeś wynik, gratulacje! Miłego czynnego relaksowania się w podróży poślubnej 🙂

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.