Nie macie czasem wrażenia, że to jest jak telenowela? Bo telenowela jest wtedy, kiedy nie oglądasz 20 odcinków, włączasz telewizor i ciągle jest to samo. Ci sami bohaterowie, te same dylematy, ten sam schemat. Spójrzcie sami: u nas w rodzinie tyle się przez te 20 dni zdarzyło, emocje na badmintonie, treningi wspólne i osobne, choroba mniejszej córki, Run Warsaw z większą, dwa fitness maratony Mojej Sportowej Żony (z czego jeden nie opisany, bo akurat dużo się działo z moim maratonem w Poznaniu). Życie barwne jak gra reprezentacji Brazylii w piłkę nożną. A otwierasz po tych 20 dniach telewizor i ciągle to samo: wicepremier znów ten co kiedyś, premier otrzepuje pióra i udaje, że pada deszcz, a wszystko to oczywiście przez Platformę. Normalnie ‚Klan’ albo inna telenowela. I te same dylematy: ile maratonów przetrwa koalicja. Wracamy do życia, tu dylemat został rozwiązany. Głosowanie w komentarzach w sprawie biegu na 100 km jest jednoznaczne – 4:1 za tym żeby biec. Muszę zdradzić, że już i tak zdecydowałem, że biegnę. Dokładnie było tak. Zastanawiałem się nad tym startem i pomyślałem, że się was poradzę. Aż nagle w poniedziałek rano zadzwonił Daniel: – Co byś powiedział, gdybym jechał na Kaliską Setkę? – Powiedziałby wow! I wszystko było jasne. Tu dwa słowa o Danielu. Zadzwonił do mnie dwa lata temu w lipcu, że może by pobiegał. Za godzinę zrobiliśmy pierwszy trening. Za dwa miesiące wystartował w Maratonie Warszawskim. To czyste szaleństwo. Przebiegł poniżej czterech godzin. A teraz zbliża się już do trzech, raz mnie pokonał na maratonie w Rytrze (wtedy to dopiero przeholowałem). Teraz ta setka to też szaleństwo. Ale dzięki pierwiastkowi szaleństwa bieganie nie jest tylko przeliczaniem kilometrów na minuty. Pobiegniemy. Jak szaleni.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.