Widzieliście kiedyś 70 ładnych dziewczyn tańczących rytmiczny układ na stepach? Nie, nie miałem fantazji. Widziałem 69 ładnych dziewczyn i jedną najpiękniejszą – Moją Sportową Żonę.
To dużo ładniejszy początek bloga biegowego niż siedem akapitów o piłce nożnej, Drzewieckim, Listkiewiczu i Kręcinie, które właśnie skasowałem. Zwłaszcza, jeśli wyobrazicie sobie Kręcinę.
MSŻ miała w sobotę i niedzielę konwencję fitness u Inki Szymański. Tu nie ma literówek, ona się tak naprawdę pisze, bez kreseczki nad n i z męską końcówką. Dziedzictwo rodowe, czy prywatna pretensjonalność?
Niezły był powrót do domu z MSŻ i fitnesską Kasią (MW 3:53). No bo powiedzcie, czy uważacie, że to metodyczne, że facet uczy całej ósemki, a potem mówi, że wyrzucamy mambo? I w tym stylu z centrum na Ursynów. Potem fitnesska Kasia (MW 3:53) padła, kiedy byli u nas w gościach z Piotrkiem, wioślarzem z pasji, instruktorem spinningu z obecnego zajęcia.
Chociaż MSŻ miała szkolenie zawodowe, to ja w niedzielę pobiegałem Kamilem, oddając córkę przedszkolaka w ręce żony Kamila (dzięki Ula!) i ich córki przedszkolaka. Piszę tyle o żonach, mężach i narzeczonych, bo dużo myślę o tym, że sport, nawet rekreacyjny, trudno realizować wbrew rodzinie. Lepiej ze wsparciem, czego i wam wszystkim życzę.
Zrobiliśmy półtorej godziny ze średnim tempem 5:06 (w tym lekkie przyspieszenie na końcu). Pod koniec zrobiłem sześć przebieżek po 30 sekund, zegarek pokazał mi tempo ok. 3:28.
Podałem tę dziwną liczbę, żeby się pochwalić, że po południu zadzwonił do mnie (!) Robert Korzeniowski (!!), ten Robert Korzeniowski (!!!), żeby się pochwalić swoim wynikiem z biegu na 15 km. Podał średni czas kilometra – 3:28. Jezu, gdyby Robert został maratończykiem, czarni mieliby trudniej w życiu.
W sobotę był odpoczynek. Po czym? Po super fajnym treningu na Agrykoli. Robiłem na stadionie dwusetki. 200 m szybko, w tempie ok. 3:05-3:25 na kilometr. A w przerwach 30-35 s bardzo wolnego truchtu. Ile powtórzeń? Trzydzieści.
Kiedyś czytałem taki dogmat, że nie powinno się na treningach biegać szybciej niż prędkość startowa, bo to "rozwija inne, zbędne na starcie, mechanizmy". Nie mam jeszcze wiedzy do jego obalenia, ale intuicja mówi mi, żeby czasem przygazować jak rakieta. A zasłyszane tu i ówdzie strzępy wywodów mądrych trenerów przekonują mnie, że to dobry pomysł.
Doszliśmy do poniedziałku. Zrobiłem BNP, bieg z narastającą prędkością. Biegany na tętno, tylko na wymierzonych kilometrach w Lesie Kabackim kontrolowałem sobie, jaką to oznacza prędkość. Przy moim HRmax 186 najpierw przebiegłem 3 km z tętnem ok. 150, czyli w pierwszym zakresie. Tempo wychodziło po 5:00-5:10 na kilometr. Potem 6 km w drugim zakresie – tętno 160 (czasem spadało, ale dociskałem), tempo ok. 4:20-4:30. Na koniec 3 km w trzecim zakresie – tętno miało być 170, a było między 165 a 169. Tempo wyszło 4:00, a na ostatnim kilometrze 3:57. I tak powinno być.
Do Maratonu Poznańskiego (zwanego oficjalnie Poznań Maratonem) zostały mi jeszcze kilometrówki w środę i lekkie bieganie w piątek. Korzeniowskiego niestety nie dogonię.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.