– Leć, będziesz trzeci!
– Nie dam rady, on ma 36 sekund przewagi.
– Leć!
I poleciałem. Chociaż nie do końca tak jak bym chciał. Nie do końca, bo ja bym chciał od połowy do końca coraz szybciej. A stoper pokazał, że międzyczasy pięciu okrążeń są w zasadzie podobne, czwarte i piąte jednak o dwie sekundy wolniejsze niż drugie i trzecie. A ja mam biegać chociaż trochę szybciej, a nie choćby trochę wolniej.
Ten dialog odbyłem na piątym kilometrze z Robertem C. Trzeciego zawodnika dogoniłem na siódmym kilometrze, aż zaklął, kiedy nie mógł się ze mną utrzymać. Ale na dziewiątym zabrakło mi pary, sporo mu już odskoczyłem, ale on zbliżył się do mnie na 15-20 metrów, zerkałem dyskretnie za siebie na zakrętach. Pół kilometra przed metą zacząłem długi finisz, 50 metrów przed końcem na ostrym zakręcie w ogóle go nie widziałem za sobą. Zobaczyłem dopiero metr przed metą, jak atakuje niczym Luftwafe. Nie zdążył. Dobiegłem trzeci. O rany, ale frajda.
To jest oczywiście przypadek. Dziś był też bieg Entre.pl na Młocinach, tam pojechały Marcinasy i Gardenery, była szansa zawalczyć. Ale i tak trzecie miejsce w dużym biegu jest bardzo przyjemne. Nawet jeśli nie uda się pobiec z odpowiednim przyspieszeniem.
Bo np. Dziki. Tydzień temu w Truskawiu zaczął za wolno, opowiadał potem, że miał pod koniec sporo paliwa, tylko tłoki nie mogły go już przerobić. A tu zaczął za szybko, pierwsze 200 metrów prowadził, ja go doszedłem dopiero po 2,5 km. Skończył dwie minuty za mną.
Piszę nie po to, żeby się pastwić nad Dzikim – miejsce ma świetne, w dziesiątce, jest liderem całego Pucharu Maratonu Warszawskiego (to była impreza z tego cyklu) w naszej kategorii wiekowej. Tylko dlatego, że mam nadzieję, iż ktoś jeszcze to czyta i może ma takie same dylematy: jak zaczynać, żeby dobrze kończyć. Nie ma innej rady, trzeba postartować i wyczuć samemu, gdzie wskazówka jest poniżej poziomu, a gdzie powyżej. Ile gazu nacisnąć na początku, żeby benzyna skończyła się 10 metrów za linią mety, ani wcześniej, ani później.
A za linią mety zagadał do mnie Marcin, z którym się dotąd znaliśmy tylko jednostronnie. Marcin pobiegł już maraton poniżej 4 godzin, wczoraj dobiegł tylko trzy małe minuty za mną. A zaczął bieganie od podczytywania tego bloga. To są dla mnie cudne momenty, nabieram wiary, że to całe moje pisanie, nie służy tylko mojej internetowej autoanalizie, ale inspiruje kogoś w realu, by nadał swojemu życiu żywszy bieg.
Na mecie długo nie pobyłem, bo pojechaliśmy z córką przedszkolakiem na Ursynów, na festyn z okazji dziesięciolecia UCSiR-u. Córka przedszkolak wspinała się, zjeżdżała, skakała itp. A potem na scenie wystąpiła Moja Sportowa Żona z koleżankami instruktorkami z układem na piłkach (solidnym, ale piłkę to ja jednak wolę nożną) oraz porywającym jak czeska polka układem na stepie. Szkoda, że państwo tego nie widzieli.
Bo widzów na festynie z okazji dziesięciolecia UCSiR-u było tylu, co uczestników porannego biegu na Kępie Potockiej. Czy to słaby pi-ar, czy mieszkańcy Ursynowa mają lepsze zajęcia? Kończę, bo już gra Portugalia.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.