Do Berlina dotarliśmy z trzygodzinnym opóźnieniem, bo sprawdzali nam pociąg na granicy we Frankfurcie nad Odra. Będzie się wam czytało po niemiecku, bo na klawiaturze nie ma polskich liter.
Wszystko mnie tu ciekawi. Ta chmara rowerów i niesamowita siec ścieżek, grzech byłoby po nich nie jeździć. Ta pajęczyna metra, nie ma się co dziwić, ze w mieście nie ma korków, bo podjeżdżanie metrami podziemnymi i naziemnymi jest tak wygodne, ze samochody nie maja tu sensu. Te równiutkie jak stoły pingpongowe ulice, a jednocześnie fenomen – nie widzieliśmy z córka licealistka ani jednego remontu drogowego przez cały dzień, chociaż złaziliśmy pół miasta od Ratusza Berlina Zachodniego po Bramę Brandenburska. Jak oni to robią.
Aż do wieczora myślałem, ze Berlin nie biega, tylko jeździ na rowerach. Ale kiedy siedzieliśmy na wieczornym obiedzie w jednej z 20 knajpek na naszej uliczce, co chwila mijał nas biegacz. Przez pół godziny grubo ponad 20 osób. Zwykle powoli albo dziwnym krokiem. Ale z zapałem.
Okazało się, że pól kilometra dalej jest mały park, fontanna pośrodku i trochę drzew dookoła. Mekka dla biegaczy z Schönebergu. Widać u was ten umlaut? Bo niemieckie znaki tu sa.
Najbardziej urzekły mnie oflagowane samochody kibiców. Bo nie wiem, czy kojarzycie, ale w środę jest półfinał Euro Niemcy-Turcja. A mniejszość turecka jest tu naprawdę duża, rzuca się w oczy na ulicach. Otóż widziałem chyba z 20 samochodów z podwójnymi flagami – niemiecka i turecka.
Wyobraźcie sobie, ze ktoś chodzi po Warszawie w czarnej koszuli Polonii i z szalikiem Legii! Kto by powiedział, ze my, wychowani na Czterech Pancernych i czytankach o Holokauście będziemy mogli od Niemców uczyć się tolerancji i szacunku dla innych narodów, dla mniejszości, dla inności.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.