Takiego treningu nigdy sobie jeszcze nie zrobiłem. I jedno, czym się martwię, że za lekko go zniosłem.
Człowiek jest jak sprężyna. Przynajmniej biegacz trenujący do ważnych zawodów. W fizjologii nazywa się to superkompensacją. W skrócie: kilka dni przed startem trzeba sobie mocno dołożyć, a potem pozwolić wypocząć. Nasze możliwości najpierw się skurczą jak sprężyna, ale potem jak sprężyna eksplodują. Ważne, żeby trafić z tą eksplozją w moment startu. Czyli w tym przypadku w niedzielę.
Postanowiłem zrobić kilometrówki. Ile? 6 to za mało. 8 i 10 to nie są poważne liczby nie mówiąc już o nieparzystych. No to niech będzie 12.
Jak? Wymarzone tempo na maraton to 4:00. Kilometrówki chciałem robić trochę szybciej. Bo nie ma sensu w bieganiu ich po 3:30 tak jak bym się przygotowywał do biegu na 10 km. Ani po 4:15, bo to jednak mają być bardzo mocne odcinki. Niech to będzie powiedzmy 3:50.
Myślałem, czy robić je na stadionie, wtedy mógłbym na bieżąco kontrolować tempo. Czy jednak w ukochanym Lesie Kabackim. Ale rano była taka wiosna, że miłość zwyciężyła. Po przedszkolu podjechałem samochodem do lasu, potruchtałem i stanąłem na starcie. Czułem pewne podniecenie, nie z miłości, ale czekającym mnie treningiem.
Pierwszy kilometr wyszedł w 3:51. Idealnie. Stanąłem, porozciągałem się 2 minuty i znów jedziemy. 3:47, nawet za szybko. 2 minuty tym razem wymachów nóg i biegnij przez forest. 3:49 itd. Może nie jak szwajcarski zegarek, ale dokładniej niż moja enerdowska Ruhla z pierwszej komunii świętej. Po każdym szybkim odcinku 2:00-2:30 przerwy na rozciąganie, chwilę marszu, wymachy, krążenia.
Dwa ostatnie odcinki postanowiłem zrobić na maksa. To znaczy przedostatnią na maksa, a ostatnią szybciej. Gdyby tu zaglądała korekta zaraz by podkreśliła. Ale tu chodzi o nauczenie się przekraczania granic, trening psychiki, a nie biomechaniki. Na maksa wyszło w 3:38. A ostatnia w 3:35. I z tego jestem dumny.
Ścisnąłem sprężynę tak mocno, że teraz tylko czekać, jak z zegara wyskoczy kukułka w koszulce Cracovia Maraton i zagra hejnał z wieży mariackiej. Te zegarowe metarofy są tu na miejscu nie tylko ze względu na tytułową dwunastkę.
A koło południa (pora hejnału) uprawialiśmy z Moją Sportową Żoną sport na pokaz. Człowiek z kamerą filmował, jak się robi skipy i rozgrzewkę oraz czym się różni rozciąganie (biegacza) od stretchingu (zawodowej instruktorki fitness). Efekt ma być za parę dni na sport.pl, a potem na tej stronie. Łącznie wyjdzie chyba z 12 minut filmu.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.