Takich emocji to chyba jeszcze nie widzieliście. Na starcie dwudziestka przedszkolaków, a dookoła rodzice z tętnem o 10 uderzeń powyżej maksymalnego. W piątek zrobiłem coś na kształt treningu przed niedzielnym biegiem mikołajkowym. Spotkaliśmy się we czterech na Agrykoli. Daniel nauczyciel w angielskiej szkole (właśnie po szkole, bo w piątki wcześniej kończy), Bartosz pianista i Kuba skrzypek. Zrobiliśmy cztery podbiegi (Agrykola ma chyba ponad pół kilometra, bo zajmowało nam to ok. 2 minut). Oczywiście ścigając się, byłem trzeci, bo jestem weteran w dodatku mocno roztrenowany. Potem pobiegaliśmy po Łazienkach łamiąc zakaz (po 10. rano nie wolno), a na koniec pościgaliśmy się w berka. Dziecinne ćwiczenie z mojego kursu, ale fajne. Po kolei każdy z nas nagle mówi start i ucieka, a wszyscy go gonią i mają na to dziesięć kroków. Czyli zrobiliśmy cztery odcinki na ćwiczenie szybkości, bo szybkość trenuje się (oczywiście nie w grudniu, raczej w marcu, czerwcu) na kilkusekundowych odcinkach. Bieganie 100 czy 200 metrówek, to już nie podnoszenie szybkości tylko tzw. wytrzymałości szybkościowej. A w ogóle to w wieku weterana szybkości się już w zasadzie nie poprawi. Tylko wytrzymałość. Wytrzymałość mam teraz średnią. W Biegu Mikołajkowym, 6 km na Kępie Potockiej, zacząłem za szybko. Na drugim kółku wyprzedził mnie rywal z Kabat (taki z wąsikiem, nie jestem pewien jego nazwiska), ostatnio wygrywałem z nim przynajmniej o minutę, a teraz było odwrotnie. Więc drugie kółko przeznaczyłem na odpoczynek, dałem się przelecieć jeszcze jednej dziewczynie i dopiero na ostatnim, trzecim kółku, kiedy zaczęła mnie doganiać kolejna grupka, ruszyłem mocno do przodu. I okazało się, że weteran ma jeszcze trochę wytrzymałości nawet w grudniu po południu. Dziewczyny z drugiego kółka nie dogoniłem, ale jednego nastolatka, którego przegoniła ona w międzyczasie. On się doczepił. Ja go ciągnąłem jak koń pociągowy. On zostawał, ale doganiał. 80 metrów przed metą MSŻ krzyczała Wojtal, Wojtal, więc uciekłem. Ale na 40 m młody zaczął doganiać. I przeganiać, wyszedł pół metra przede mnie, kątem oka zobaczyłem jeszcze dwie albo trzy osoby z grupki, której uciekałem na początku ostatniego kółka. I wtedy odezwało się we mnie zwierzę, nie wiem, skąd miałem ten glikogen (chyba z meksykańskich tortilli, które w sobotę przyrządziła Moja Sportowa Żona), ale wybiegłem przed młodego. Wygrałem o wypiętą pierś. Przed biegiem dorosłych był start maluchów. Córka przedszkolak startowała w kategorii do 7 lat – na 120 m. Wyrwała do przodu na trzeciej pozycji, my obok, wszyscy rodzice obok, z kurtkami, torebkami, butelkami picia, ja cię kręcę. Córka przedszkolak nie odpuściła, obroniła się przed atakami, sama zaczęła doganiać chłopca, który był przed nią. Nie dała rady, ale dociągnęła w dobrym, mocnym, walecznym tempie. Była trzecia, a wśród dziewczynek druga. Trzeba było widzieć jej minę na podium. Duma przemieszana z radością maskowana sportowym profesjonalizmem. Mina taka sama, jak u MSŻ, kiedy wygrywa ze mną w badmintona.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.