pół godziny – 29 lipca 2007

Dziś o dwóch córkach, jednym przegięciu i połowie godziny. Czyli jak skończyłem sportowe wakacje. Pojechaliśmy na Mazury we trójkę z córką przedszkolakiem i córką gimnazjalistką. I jak już pisałem stanąłem przed dylematem: jak tu trenować, jeśli nie chce się obarczać jednej córki siedzeniem z drugą podczas długich wybiegań, ani nie chce się wstawać na treningi o 7.05. Postanowiłem więc wprowadzić eksperyment. Czyli tydzień odpoczynku jako element treningowy. Czytałem o tym w którymś numerze Biegania, ale za Boga nie mogę tego numeru odnaleźć, a niestety nie pamiętam wszystkich szczegółów. Na szczęście nie ma tu aptekarzy tylko biegacze, więc będę posługiwał się pamięcią. Trenerzy Kaczmarski i Gradus (Kamila) radzili w Bieganiu, żeby w ośmiotygodniowym cyklu przygotowania do maratonu dwa tygodnie – bodajże trzeci i szósty od końca – były odpoczynkowe. Przede wszystkim, żeby zmniejszyć objętość treningów czyli po polsku mniej biegać. Czy wolniej, to nie pamiętam, ale ja i tak biegam teraz tak wolno, że wolniej się nie da. Uznałem, że po dwóch miesiącach nabijania kilometrów długimi i wolnymi treningami, taki tydzień odpoczynkowy mi się należy. I na dziewięć tygodni przed Maratonem Warszawskim – to teraz moja docelowa impreza – zaplanowałem, że przez tydzień robię tylko 30-minutowe biegania. Wysypiałem się jak suseł, biegałem rano, wracałem i budziłem córki, które wysypiały się jak cztery susły (dwa do kwadratu). Wszedłem już w ten najulubieńszy schemat – trening w poniedziałek, wtorek, środę, przerwa, a potem w piątek i sobotę. W poniedziałek i piątek dodałem siłę biegową (prawdę mówiąc skipy i wieloskoki zajęły mi ponad połowę 30-minutowego treningu). We wtorek zrobiłem jednak interwały – cztery razy po 5 minut wolno i 2 minuty w truchcie plus trochę truchtania na początku i na końcu. A ostatni sobotni trening zamieniłem na trwające godzinę lekkie BNP. Lekkie, bo godzina pozwoliła mi na bieg do większego lasu po drugiej stronie Jeziora Nidzkiego, gdzie w nieustannym zachwycie tak jednoczyłem się z naturą, że nie udawało mi się pilnować cały czas mocnego tempa w drugim zakresie (w tej chwili to u mnie około 4:20-4:40 min. na kilometr). Wróciliśmy w sobotę wieczorem. Dziś był tylko wietrzny badminton i namiastka siatkówki z Moją Sportową Żoną na naszym ursynowskim podwórku. No i badmintonowe próby z córką przedszkolakiem. Bo sportowy wirus się rozprzestrzenia. Córka przedszkolak z zapałem oddaje się od paru dni treningom badmintonowym, co polega na tym, że stoi naprzeciwko serwującego i próbuje odbić lotkę, co przeważnie się nie udaje, a czasem jednak się uda, co z kolei wywołuje u niej wybuchy radości. Jest to jednocześnie trening cierpliwości dla serwującego. A córka gimnazjalistka odmówiła wprawdzie udziału w minispływie kajakowym oraz przejażdżce rowerowej po Puszczy Piskiej, jednak łoiła w ping ponga (wygrała ze mną dwa sety, naprawdę) oraz trzykrotnie udała się na trening biegowy. Miałem cudownie sportowe wakacje. Tak mnie wciągnęły, że nawet nie zauważyłem, kiedy się skończyły. Bo bynajmniej nie dziś, tylko tydzień temu. Ale pochrzaniłem datę powrotu z urlopu, z błędu wyprowadził mnie w środku tygodnia szef. O kurde. Na szczęście mam nienormowany czas pracy, więc będę nadrabiał od jutra. Jedyny problem, to że nie mogę sobie zafundować drugiego z rzędu tygodnia odpoczynkowego na biegowej ścieżce. A zaczynam już regularny ośmiotygodniowy cykl przygotowawczy do maratonu. Otwieram zieloną książeczkę trenera Skarżyńskiego i do biegu gotowi start. 

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.