Człowiek to jednak twarde zwierzę. Wpadłem nogami do strumienia, ale po minucie przestałem czuć problem. Tylko sznurowadła mi zamarzły i musiałem w domu ściągać buty na chama. Dziś znów miałem dziki kross. Wbiegłem na Maciejową, pół drogi już po ścieżce bez śniegu, zima z wodami odchodzi. Pod górę po śniegu – czyli trening bardzo siłowy. Na grzbiecie starałem się przyspieszyć do drugiego zakresu, ale nie miałem pulsometra, więc nie wiem czy się udało. A potem się zaczęło. Drogą zbiegłem w dolinę, ale kiedy już zobaczyłem asfaltową szosę na dole, to mi się odwidziało. Stwierdziłem, że wracam w góry, na skos przez ścieżynki, pola, strumienie. To znaczy strumień na drodze miałem jeden, ale źle obliczyłem skok i wpadłem powyżej kostek do lodowatej wody. Chaszcze, śniegi zapadające się, zbocza tak strome, że nie jestem w stanie powiedzieć, czy na nie wbiegałem, czy wchodziłem, ale wiem, że z tętnem bliskim maksymalnego. Trudno mi to opisać świeżymi słowami, bo raz już to zrobiłem – w okolicy świąt, bo też trafił mi się wtedy dziki kross. I tak myślałem na jakimś dzikim podbiegu, że treningi to powtarzalna sprawa. Zakładasz ciuchy, lecisz przed siebie, spotykasz te same drzewa, czasem tych samych ludzi. Pocisz się tak samo, czasem trochę bardziej albo mniej. Więc o co chodzi? Żeby jeszcze raz to przeżyć? Jeszcze raz zmusić serce do szybszego bicia i odbierania świata na gorąco? Jeszcze raz zdołaliśmy pójść na narty. W nocy trochę zmroziło Maciejową, od rana śnieżą armatki (obczaiłem to właśnie na bieganiu), więc przekonałem Moją Sportową Żonę, że będzie z górki. Poszaleliśmy. A teraz idziemy poszaleć do knajpy. Przypomnę wczorajszą maksymę: nie samym sportem człowiek żyje.
Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.
Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.