puszcza – 15 lipca 2007

Dziś o wyższości Puszczy Augustowskiej nad Piską. I słońca nad deszczem. Sportowe wakacje trwają. W poniedziałek rano załadowaliśmy z córką gimnazjalistką do samochodu: rowery (na dach), piłkę do siatkówki, rakietki do badmintona (z siatką i słupkami, cały zestaw, który można kupić teraz za 69,98 w pewnym supermarkecie sportowym) i ciuchy do biegania. W południe byliśmy w Mikołajkach na skraju Puszczy Piskiej w krainie wielkich jezior. I załapaliśmy się jeszcze na ostatnie chwile ładnej pogody z popołudniową przejażdżką na rowerach po lesie. Wtorek przywitał mnie deszczem. Oprócz bluzy musiałem nawet założyć czapkę i pobiegłem do Iznoty, razem z powrotem akurat półtorej godziny. Zmarzłem, zmokłem i następnego dnia musiałem ratować się pewnym znanym środkiem na objawy grypy i przeziębienia. Na szczęście skutecznie. No i bieganiem. Bo w środę pogoda była już trochę lepsza i stwierdziłem, że jednak rano pobiegam. To taki ryzykowny sposób. Biegniesz i zaczynasz pluć tak bardzo, że albo wyplujesz płuca, albo chorobę. Chyba wyplułem chorobę. W przerwach między deszczami był badminton i siatkówka. Córka gimnazjalistka też ma do pokonania siatkarską traumę ze szkoły (kto nie pamięta tego festiwalu niepełnosprawności na lekcjach wuefu?). Ale miała ochotę ją przełamać. Zdaje się, że dlatego, że jej chłopak i znajomi chłopaka odbijają na każdej plaży, więc teraz uniknie wykluczenia. Dziewczyny! Pamiętajcie, że wasze miejsce jest nie tylko na trybunach, z których możecie podziwiać facetów na boisku/stadionie/hali. Jak staniecie do walki, to oni was będą podziwiali. W połowie tygodnia przejechaliśmy do Gawrych Rudy, nad Wigrami, w środku Puszczy Augustowskiej. Jezu, jak tam cudnie. I wreszcie względnie słonecznie. Wieczorem wziąłem rower, zostawiłem córkę gimnazjalistkę podłączoną do telewizora i telefonu komórkowego i pohasałem po lesie. To całkiem górski, beskidzki bór, tylko rozciągnięty na lekko pofałdowanej morenie polodowcowej. Sosny i świerki, mało wilgotnego badziewia. No niestety, w porównaniu z Puszczą Augustowską Piska przypomina trochę Las Kabacki. Las Kabacki kocham, bo jest mój, ale Puszczę Augustowską uwielbiam, bo nie bez powodu od dziecka ciągnęło mnie w góry. Po tej puszczy zrobiłem jeszcze dwa treningi – jeden dwugodzinny, a drugi jeszcze dłuższy, chociaż miał trwać półtorej godziny, ale się pogubiłem. W przerwach między wyprawami (raz wyciągnąłem też na rower córkę gimnazjalistkę, chociaż szybko wróciła z powodu drapiących traw) i treningami była siatkówka (doszliśmy do 23 odbić, co uważamy za osiągnięcie) i badminton. Plan treningowy wykonany w stu procentach, chociaż mówiąc szczerze mam już po dziurki w butach tego długiego biegania. Do maratonu – warszawskiego – zostało jeszcze 10 tygodni, więc za tydzień przełączę się już na ścisły plan przedstartowy. Czyli zacznie się pojawiać bieganie krótsze i szybsze. A puentą tygodnia była czysta rekreacja w upalną niedzielę nad Zalewem Zegrzyńskim z Moją Sportową Żoną. Poopalaliśmy się 20 minut, pograliśmy w siatkówkę (z ludźmi, pierwsza ekipa nas potraktowała z góry i szybko wymanewrowała z boiska, ale potem ja załapałem się na kilka setów na sąsiednim boisku), w badmintona, godzinę spędziliśmy na kajaku, a MSŻ jeszcze godzinę na windsurfingu. Fajnie jest mieć żonę równie stukniętą sportowo. I fajne są te momenty, kiedy widzi się, jak tą chorobą zarażają się dzieci.

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.