sekunda – 26 kwietnia 2008

Niby start treningowy, niby nic, a ta sekunda, jedna sekunda mentalnie się liczy.

Czy jestem zadowolony z dzisiejszego biegu? 10 km w Kabatach, start przygotowawczy. Na maksa, na życiówkę, a raczej wiceżyciówkę, bo tamten dzień, kiedy przez godzinę byłem Bobem Beamonem (młodsi: google) już się nie powtórzy. Wiceżyciówka wynosiła 35:59 i została zrobiona na początku kwietnia.

Towarzyszyła mi Moja Sportowa Żona, w fitnessowych ciuchach z makijażem wyglądała na starcie do szaleństwa. Przy okazji: dzwonił do mnie mój przyjaciel Dziki z drogi na maraton toruński. I powiedział, że z rozmów z pewnym biegaczem dowiedział się, że tak o nim (o Dzikim) piszę, iż w kręgach biegowych powstało domniemanie, że sypiamy ze sobą (ja z Dzikim). Chciałbym zatem sprecyzować, iż nie sypiamy ze sobą (ja z Dzikim).

Ruszyliśmy, na starcie spytałem innego Wojtka S. na ile biegnie, a on, że jest chory. Chory Wojtek S. – to może być akurat odpowiednie tempo. Do drugiego kilometra wydawało się, że tak (byliśmy tam ciut poniżej 7 minut). Potem Wojtek zaczął delikatnie przyspieszać i dobiegł ponad minutę przede mną. Z Wojtkiem S. też ze sobą nie sypiamy nawiasem mówiąc.

Do połowy biegliśmy razem z nieznanym mi wcześniej biegaczem z Kozienic (nie sypiamy). Trochę mi nawet było za wolno, na piątym kilometrze (trochę na tej trasie oszukanym, ale ona w ogóle oszukana o jakieś 160 m) spojrzałem na zegarek: 17:41. Czyli czas niezły, można powalczyć. I docisnąłem. Jak zwykle nieekonomicznymi zrywami po kilkadziesiąt metrów doszedłem (nie sypiamy) Jacka N., ale przed nim była pustka. Następny zawodnik – nieosiągalny.

Zacząłem uciekać przed tupotem z tyłu, ale na dziewiątym zbliżyli się do mnie dwaj koledzy (też nie), a potem przelecieli przeze mnie brutalnie. Trochę z nimi powalczyłem, trochę się podciągnąłem i wyrwałem sędziemu tę sekundę ze stopera. Nowa wiceżyciówka: 35:58.

To dobre rokowanie na Kraków. Dwa lata temu przed życiówką maratońską we Wrocławiu (2:49:57) biegałem w Kabatach o dobre pół minuty wolniej.

Ta dzisiejsza sekunda urwana z poprzedniej wiceżyciówki nie świadczy o mojej formie fizycznej. Ale to dobry znak waleczności psychicznej. A maratony biega się nie tylko nogami, ale też głową.

A z MSŻ wyszliśmy jeszcze po południu na badmintona pod domem, córka przedszkolak bawiła się na placu zabaw. MSŻ została miss podwórka z przewagą jeszcze większą niż w lesie. I wygrała ze mną dwa mecze w badmintona. Jak MSŻ wygrywa, to dobrze wróży. 

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.