śnieg – 26 grudnia 2008

Do śniegu na bieganiu najbardziej pasuje mi Szopen na empetrójce.

Święta na sportowo. Szykowaliśmy wigilijną wieczerzę (na Podhalu jest ona trochę inna niż na Mazowszu – zamiast 12 przystawek potężny trzydaniowy obiad), obrałem ziemniaki, a z sobotnich Wysokich Obcasów wyciągnąłem sianko. I żeby skrócić rytualne oczekiwanie – dzieci na Mikołaja, dorosłych na rodzinne biesiadowanie, a wierzących na przybycie Jezuska – pobiegłem szukać świątecznej atmosfery między smrekami. Śnieg upiększył krajobraz i utrudnił trening. Biegając po śniegu ćwiczymy siłę biegową, śliska nawierzchnia zmusza nas do odbijania się w górę, a nie do przodu. Taka namiastka wieloskoków, ale bez przerwy. Podbiegi po śniegu to masakra. Zafundowałem sobie 12 minutowych podbiegów na Krzywoń, przedzielonych minutą truchtu albo marszu, jeśli było bardzo pod górę. I zanim trening się skończył dotarłem na szczyt góry.

To mój pomysł na trenowanie w górach. Bo poprzedniego dnia pobiegłem na Maciejową, godzina czegoś, co w Lesie Kabackim nazywałoby się pierwszym zakresem. Tutaj było zakresem urojonym, bo tętno wystrzeliło w górę, jak smerki (w Kabackim: trzeci zakres), a tempo poleciało w dół (na Zuławach: depresja). Nie ma w tym chyba dużego sensu treningowego. To bieganie raczej dla skatowania się w pięknych okolicznościach przyrody. Nie wydaje mi się, żeby bardzo efektywnie trenowało mechanizmy biegowe.

Tyle że człowiek, to nie tylko mechanizm. Widok Tatr z Krzywonia z pewnością daje więcej napędu do kolejnych treningów niż perfekcyjnie wykonana sesja treningowa na bieżni mechanicznej z włączyną na Vivie Dodą. Szkoda że państwo tego nie widzieli.

Przed wyjazdem do Rabki załadowałem nowy zestaw muzyczny na empetrójkę. W górach słuchałem Szopena. Nie wiem, czy w święta Szopen bardziej zbliża do Boga niż Doda. Ale wiem, że świetnie mi się komponuje z bieganiem po śniegu.

W czwartek powinno być wolne. Ale wiedząc, że wieczorem wzniesiemy kielichy postanowiłem, że w piątek będzie wolne, a w czwartek zrobię piątkowe szybkie bieganie. Interwały sześć razy 3 minuty szybko, 2 minuty wolno zrobiłem po miasteczku, żeby było płasko. Tempo między 4:00 a 4:30 na kilometr, zależnie od tego, czy było z górki, czy pod górkę. Bo nawet w miasteczku nie znajdziesz trzyminutowego naprawdę płaskiego odcinka.

A w piątek zamiast kaca były narty. Dlatego – a nie ze wstydliwych powodów zdrowotnych – czwartkowy odcinek bloga piszę z takim opóźnieniem.

Akcent świąteczny na koniec. Po pierwsze przy wigilijnym stole kolęda zabrzmiała jeszcze lepiej niż w góralskim kościółku. Po drugie Mikołaj między różnymi prezentami przyniósł mi najfajniejszy – mały woreczek żelowy, który cały czas będzie mógł leżeć w zamrażalniku i czekać na ewentualną kontuzję. A po trzecie – co wam przyniósł?

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.