stres i yes, yes, yes – 18 grudnia 2008

– Kiciu, stresujesz się bardziej niż przed maratonem? – zapytała mnie rano Moja Sportowa Żona. Z ręką na sercu odpowiedziałem: – Nie, przed maratonem stres jest większy.

Naprawdę. To było w środę, kiedy wieczorem dostałem nagrodę. O tym, że jestem nominowany wiedziałem już od dobrego tygodnia. Ale szanse na zwycięstwo oceniałem podobnie jak wygranie kategorii wiekowej w dużym półmaratonie. Bliskie zera.

Rano jednak dopadł mnie stres. Tylko naprawdę nie tak duży, jak przed maratonem, kiedy chcę pobić życiówkę. A zawsze, prawie zawsze chcę. Tutaj już nic ode mnie nie zależało. Tekst napisałem wiosną, teraz tylko jury go miało czytać i wydać wyrok. A przed biegiem jeszcze możesz sporo zrobić: zjeść banana w odpowiednim momencie, przygotować sobie baton energetyczny, napić się izotoniku i wody, skoncentrować tak mocno, żeby przez te trzy godziny mięśnie oddały wszystko, co w nie miesiącami wkładałeś.

Wyszedłem więc na trening. 12 powtórzeń po 333-metry na 333-metrowym stadionie na Koncertowej. Tempo między 3:30 a 3:36 kilometr. Dobrze. Przerwy niecałe 2 minuty w truchcie. Chciałem robić dłuższe przerwy, żeby szybkie odcinki były szybsze, ale nie starczyło czasu. Bo trening skończyłem o 9:59, a o 10.00 na korcie obok zaczynaliśmy z MSŻ lekcję tenisa.

Po takim treningu był dzień odpoczynku. Połączony z regeneracją organizmu po wieczornym świętowaniu nagrody.

A przed szybkim dniem robię wolny, bo wolne bieganie to podstawa zimy. Nawet jeśli próbuję tak jak w tym roku przełamać je jednym szybkim dniem.

Biegałem wyjątkowo wieczorem, bo córka przedszkolak miała Fasolki wyjątkowo we wtorek i wyjątkowo długie. Gdzie zrobić godzinne wybieganie, kiedy jest się w sercu miasta? Kluczyć po Łazienkach nie chciałem, tym bardziej latać po stadionie na Agrykoli. Pobiegłem nad Wisłę, wzdłuż rzeki, przez most Świętokrzyski do Azji, Śląsko-Dąbrowskim z powrotem do Europy i znów nad rzeką. Mówi się, że miasto jest odwrócone od Wisły. Ale to od nas zależy, czy damy radę się do niej zbliżyć. Godzina w tempie 5:25 kilometr, pod koniec sześć szybkich półminutówek.

Na gali, jak mi wręczali była za mną MSŻ. Jak ogłosili, to emocje wybuchły, padliśmy sobie w ramiona zanim wyszedłem na scenę. Yes, yes, yes. Podobnie cieszyłem się kiedyś z niespodziewanego pierwszego miejsca w kategorii wiekowej na półmaratonie w Łodzi, ale to inna historia, która nie da się zamknąć w jednym zdaniu.

Fajnie, kiedy człowiek ma z kim dzielić radości. To matematyczny paradoks: radości podzielone z drugą osobą się mnożą podwójnie. Sukcesy przeżywane wieczorem z najbliższą osobą i czworgiem znajomych (z tego 2-3 osoby to biegacze) mnożą się wielokrotnie. 

Updated: 13 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.