sztafeta 3 – 16 maja 2008

Piszę z opóźnieniem, już po przespanej w domu nocy. Śniła mi się chyba sztafeta, całe te trzy dni były jak sen.

Zapytali mnie chyba w Telewizji Białystok (czy też radiu, nie pamiętam), czy trudno było dobiec tak daleko z Warszawy. Bądźmy szczerzy: nie było trudno (przyznałem się do mikrofonu). Każdy z nas i tak zrobiłby sobie kilkunastokilometrowy trening, tyle że akurat zamiast w Lesie Kabackim wypadł on – w moim przyadku w piątek – między Kuleszami Kościelnymi a Sokołami. Z jednej strony pola, z drugiej pola, z trzeciej pola, a przede mną w Sokołach czeka gimbus, chmara dzieciaków i dobry nauczyciel wuefu, dyrektor szkoły. Lecimy wszyscy, bo nasz bus właśnie dojechał – w ostatniej chwili, bo tak długo gościli ich w Kuleszach, częstowali zupą i pierogami z truskawkami, kurcze, powtarzali mi o tych pierogach przez cały dzień, a mnie skręcało z głodu, bo ja się w Kuleszach nie zatrzymałem, tylko biegłem do Sokołów.

Lecimy więc, potem szkoła, młodzież. Kamil powiedział im szczerze: że może za tydzień, za rok, za 10 lat przypomni im się, że byli tu tacy ludzie ze sztafety, mówili, że bieganie jest fajne, więc może spróbują sami znaleźć w tym coś pozytywnego dla swojego życia. A na koniec herbata u dyrektora.

Zobaczyliśmy tabelę z rekordami szkoły. 4:07 na 1500 m. Jezus Maria, wiecie, co to jest za tempo. Ja w szkole miałem 5:08 i wygrałem rywalizację w klasie, wygrałem potem na dniu sportu (Dziki miał wtedy kontuzję, muszę przyznać, inaczej byłbym raczej drugi). A tu gimnazjalista z Sokołów biega w takim kosmicznym tempie.

– Podstawa to dobry nauczyciel wuefu – rzucił Dziki. Rzeczywiście, nam się w liceum przez pół roku trafił taki, który potrafił nas zachęcić, zmobilizować. Ale żeby ktoś powiedział, jak trenować, jak robić długie wybiegania, jak ćwiczyć szybkość, po co jest rozciąganie i jak je robić? Tak się nie zdarzyło.

Skończyliśmy o szóstej wieczorem w Białymstoku. Wbiegliśmy na stadion razem z setką ochotników (nie przyprowadzonych ani przez złego, ani dobrego nauczyciela), dorosłych i niedorosłych biegaczy. Metę przebiegliśmy trzymając się za ręce.

Trudno o prostszy symbol, wcześniej wymyślaliśmy go z Pawłem z telewizji, żeby dobrze wyszło w kamerze. Trudno też o bardziej prawdziwy koniec tego biegu, sztafety, w której wszyscy wygrywają – zdrowie, sprawność, zadowolenie i endorfiny w pakiecie. 

Updated: 12 marca 2009 — 18:55

Nie ma możliwości dodania komentarzy do Archium Bloga.

Zapraszam do komentowania nowych wpisów ksstaszewscy.pl/blog/.